czwartek, 8 maja 2014

"Afera" wokół polis inwestycyjnych

Trafiłem na taki tekst. Stoi w nim, że Stowarzyszenie Osób Poszkodowanych przez Instytucje Finansowe "Przywiązani do Polisy" wystosowało List Otwarty do Polskiej Izby Ubezpieczeń i uczestników II Kongresu Polskiej Izby Ubezpieczeń. Stowarzyszenie wzywa do  działań mających uchronić rynek ubezpieczeniowy w Polsce przed nadciągającym kryzysem, związanym z aferą wokół polis z funduszem inwestycyjnym.

Po lekturze tego tekstu naszło mnie kilka refleksji.

Po pierwsze, polisy z funduszem inwestycyjnym nie są nowym wynalazkiem. Ba! Są wynalazkiem starym, o których słyszałem odkąd pamiętam, a co najmniej piętnaście lat temu. Przez te ostatnie piętnaście lat były z powodzeniem sprzedawane na rynku i nikomu to nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało to w szczególności ani KNF ani klientom (a nawet jeśli przeszkadzało to nie było o tym głośno). Dopiero niedawno zrobiło się o tym głośno po tym jak niektórzy klienci banków obudzili się z takimi polisami wciśniętymi zamiast lokat.

To czy problem jest/był w samej konstrukcji tych polis jak sugeruje list stowarzyszenia, czy też we wciskaniu ich przez "doradców" bankowych?

Wszak już piętnaście lat temu takie polisy były w sprzedaży, było się trudno z nich wycofać i były obarczone kosztami "wyjścia". Jakoś przez tyle lat nie stanowiło to problemu.

Po drugie, faktycznie po raz kolejny pada pytania o rolę KNF. W kolejnej sytuacji rynkowej zaczynam się zastanawiać jaka jest rola regulatora i czy jest ona wypełniana rzetelnie.

Trzecia refleksja jest taka jak zawsze. Jak czegoś nie rozumiem to tego nie podpisuję. Ja odnoszę wrażenie, że klienci banków czy ubezpieczycieli bardzo lekko ważą swój podpis na dokumentach, a nadmierną wagę przypisują słowom wypowiadanym przez doradcę/sprzedawcę. Tymczasem, jeśli konstrukcja polisy jest zawiła tak, że nie idzie jej zrozumieć, albo jeśli stoi w niej wprost, że będą opłaty likwidacyjne - to ja się pytam, po co się coś takiego podpisywało? Mamy powtórkę z rozrywki nabitych w mBank.

Czwarta refleksja jest taka, że znowu sądy i UOKiK w imię - no właśnie - sprawiedliwości(?) nakładają teraz na ubezpieczycieli i sprzedawców grzywny i wyroki. Spójrzmy na to obiektywnie i zastanówmy się ile jest w tym podejściu politycznej poprawności, a ile faktycznego legalizmu.

2 komentarze :

Johnny  pisze...

Sprawa nie do końca jest czarno biała. Istnieje Art. 286. K.K. i chyba w wielu przypadkach ma tu właśnie zastosowanie. Wiadomo, że należy czytać wszystko drobnym druczkiem ale wiadomo też, że nie wszyscy są świadomymi konsumentami i wykorzystywanie czyjejś naiwności jest nieuczciwe.

Przegląd Finansowy pisze...

Nie wiem czy kodeks karny miałby tu akurat zastosowanie. Szczególnie jeśli ktoś podpisuje własnym podpisem, że jest świadom ryzyk/kosztów/opłat, etc. Całe prawne zamieszanie bierze się z możliwości uznania post factum, że niektóre klauzule umowne są niedozwolone. Najbardziej wg. mnie kontrowersyjne jest to, że uznawanie takich klauzul post factum oznacza otwieranie puszki pandory dla umów zawartych wcześniej.

Prześlij komentarz

Komentarze na blogu są moderowane. Zastrzegam sobie prawo do zablokowania komentarza bez podania przyczyn. Komentarze zawierające linki wyglądające na reklamowe lub pozycjonujące - nie będą publikowane.

-->