piątek, 29 maja 2015

Jak drukowanie pieniędzy (nie) pomaga gospodarce.

W opinii Europejskiego banku Centralnego program skupu aktywów (QE) miał pobudzić gospodarkę. Za "wydrukowane" pieniądze skupuje się od banków komercyjnych obligacje krajów UE. Czy rzeczywiście program ten przełożył się na pobudzenie gospodarki? W mojej opinii nie. Pieniądze z ECB służą przede wszystkim zarobkowi banków i dostarczają popytu na obligacje strefy euro, które w innym przypadku byłyby niewiele warte (szczególnie jeżeli chodzi o takie kraje jak Włochy czy Hiszpania). Strumień gotówki wywraca na głowie ekonomię, a na realną gospodarkę ma nikły wpływ. Potwierdzają to dane. Podaż pieniądza  w strefie euro na koniec kwietnia o wzrosła o 5,3% r/r,po wzroście o 4,6% r/r w poprzednim miesiącu. (źródło) Co to oznacza? że w ciągu dwóch miesięcy "wydrukowano" prawie 10% dodatkowych pieniędzy. Ile z tego trafiło do gospodarki? Niewiele. banki nie kwapią się z uruchomieniem akcji kredytowej. Kredyty dla sektora prywatnego nie zmieniły się w ujęciu rocznym (po wzroście o 0,1% w poprzednim miesiącu).


Dokąd zatem wędrują te pieniądze? Chyba niestety do Szwajcarii. Frank Szwajcarski pozostaje mocny, co dusi szwajcarską gospodarkę. PKB Szwajcarii spadł w pierwszym kwartale tego roku o 0,2% , podczas gdy w poprzednim kwartale rósł o 0,5%. Szwajcarski eksport zmniejszył się w pierwszym kwartale o 2,3%, spadła sprzedaż produktów chemicznych i leków, maszyn, elektroniki i zegarków. W tym samym czasie konsumpcja prywatna wzrosła zaledwie o 0,5%. (źródło) Dane te nie przełożyły się jednak w najmniejszym stopniu na kurs waluty. Co z tego, że wszyscy mówią, że jest przewartościowana... nawet ujemne stopy w Szwajcarii nie powstrzymują zalewu kapitału, który wypływa z EU. Wygląda na to, że SNB godzi się z faktem, że gospodarka Szwajcarii musi popaść w recesję bo tylko wtedy presja na napływ kapitału się zmniejszy?


środa, 27 maja 2015

Jakie propozycje przedstawiły banki dla frankowiczów i kredytobiorców mieszkaniowych w ogólności?

Dzisiaj Związek banków Polskich przedstawił swoje propozycje dotyczące działań sektora bankowego w związku z sytuacją kredytów hipotecznych w walucie. W szczególności dotyczy to kredytów frankowych, ale Banki prezentują swoje propozycje jako szersze i ukierunkowane na całośc kredytów hipotecznych.

Jakie zatem przedstawiono dziś propozycje?

Po kolei:
  • Fundusz Wsparcia Restrukturyzacji Kredytów Hipotecznych - dostarczałby wsparcie dla kredytobiorców posiadających kredyty mieszkaniowe w każdej walucie. Pomoc udzielana byłaby do wysokości 100% raty kapitałowo-odsetkowej w okresie 12 miesięcy, nie więcej niż 1500 PLN miesięcznie. Pomoc kierowana byłaby do osób z dochodami poniżej średniej krajowej. Udzielenie wsparcia następowałoby w przypadku niekorzystnego zdarzenia losowego u kredytobiorcy, utraty pracy lub choroby i  poza szczególnymi przypadkami pomoc ma mieć charakter zwrotny. Banki zadeklarowały zasilenie tego funduszu w łącznej wysokości 125 mln PLN. 
  • Wewnętrzne fundusze stabilizacyjne skierowane wyłącznie do kredytobiorców posiadających kredyt we frankach szwajcarskich. system dopłat będzie dostępny po przekroczeniu określonego poziomu granicznego kursu szwajcarskiej waluty. "Wsparcie lub pomoc będą udzielane według następującej zasady: mieszkanie do 75 m2 lub dom do 100 m2 i dochód kredytobiorcy niższy od średniej krajowej w momencie złożenia wniosku o podpisanie aneksu." Warunkiem udzielenia pomocy ma być regularna obsługa kredytu. Na to rozwiązanie banki łącznie przeznaczą w najbliższym czasie od 300 do 600 mln zł.
  • W najbliższym czasie banki wdrożą rozwiązania umożliwiające kredytobiorcom przenoszenie zabezpieczeń hipotecznych w celu ułatwienia zbycia mieszkania lub jego zamiany
Należy zauważyć, że rzeczony  Fundusz Wsparcia Restrukturyzacji Kredytów Hipotecznych to jest na razie koncept w fazie legislacyjnej. Na pewno będzie przedmiotem ostrej kampanii -mamy przecież w październiku wybory.

Jak donosi Rzeczpospolita na konferencji prasowej prezes ZBP potwierdził, że banki nie porozumiały się w sprawie utworzenia wspólnego funduszu stabilizacyjnego. "Nie mogliśmy podjąć decyzji o utworzeniu wspólnego funduszu stabilizacyjnego. Będą one tworzone osobno, w  okresie 10 lat suma takich dopłat może sięgnąć 3,5 mld zł. Banki ustaliły, że dopłata do kredytów frankowych z funduszu stabilizacyjnego  zostanie przekroczona przy kursie  5 zł. Ale oferty banków mogą być zróżnicowane - tłumaczył Pietrszkiewicz."

Swoją drogą to komunikat ZBP stanowi "Banki w roku 2015 przeznaczą ponad 800 mln zł na pomoc kredytobiorcom mieszkaniowym." ale ja się tych 800 milionów nie mogę doszukać. Ze zgrubnego rachunku wychodzi mi 725mln. Chyba, że zaliczają do tego 300mln, które jakoby z ciężkim sercem dały łaskawie na takie rzeczy jak uwzględnienie ujemnego LIBOR, zmniejszenie spreadu i opcje wydłużenia spłaty czy rezygnacje z nowego zabezpieczenia wobec kredytobiorców terminowo spłacających raty (co się zawiera ponoć w tzw. Pierwszym Pakiecie ZBP), a co się należy w zasadzie jak psu kość (szczególnie uwzględnienie ujemnego LIBORU).

Porozumienie podpisało 10 banków: mBanku, PKO-BP, BGŻ PNB, Millenium, BZ WBK, Raiffesen, Getin Noble, Santander, Deutsche Bank i Bank BPH.



Źródło: ZBP

poniedziałek, 25 maja 2015

Złoto sfałszowane wolframem

Sposobów fałszowania złota wymyślono w ciągu wieków mnóstwo, ale zbliżenie się do idealnego fałszerstwa było zawsze trudne. Już Archimedes wynalazł bowiem sposób sprawdzenia, czy przedmiot wykonany jest z prawdziwego złota, czy też jest podróbką. Metoda polega na określeniu gęstości przedmiotu. Zanurzając go w wodzie można określić jego objętość, stawiając go następnie na wagę można w prosty sposób określić gęstość materiału, z którego go wykonano.

Złoto (Au) ma gęstość 19300 kg/m³. Trudno znaleźć zastępnik o gęstości na tyle zbliżonej, aby pokryty złotem nie wzbudzał podejrzeń. Srebro, które najczęściej dodaje się do stopów złota ma gęstość 10500 kg/m³, miedź nadaje się jeszcze mniej z gęstością 8933 kg/m³. Najbliższy pod względem gęstości do złota jest wolfram mający prawie taką samą gęstość: 19250 kg/m³. Ten właśnie metal idealnie nadawałby się do fałszowania złota gdyby nie fakt, że jest trudny w obróbce i twardy. Niech was to jednak nie zwiedzie. Proceder fałszowania złota za pomocą wolframowych wstawek stał się opłacalny, kiedy ceny złota wzrosły na tyle, aby zrekompensować wysokie koszty obróbki wolframu.

Od pewnego czasu na rynku pojawiały się doniesienia o fałszowaniu sztabek złota i nawet monet za pomocą wolframowych prętów (lub krążków) umieszczonych w środku. Im większa sztaba, tym więcej złota mogą w ten sposób zaoszczędzić fałszerze. Pojawiały i pojawiają się doniesienia o sfałszowanych 1kg sztabach z oznaczeniami renomowanych mennic, które po przecięciu na pół ujawniają swój wolframowy rdzeń. Jedna historia (a może spiskowa teoria) ma jednak znacznie szerszy kontekst i rzuca cień podejrzeń na rząd USA.



Według tej rozpowszechnionej w Internecie historii-legendy w październiku 2009 roku do Chin trafił transport złotych sztab ze Stanów Zjednoczonych. Sztaby miały spełniać surowe kryteria LBMA, ale Chińczycy postanowili przeprowadzić własne testy. Okazało się, że sztaby były fałszywe – składały się z wolframowego rdzenia pokrytego warstwą złota. Cień podejrzenia padł na rząd USA, który oczywiście wszystkiemu zaprzeczył przerzucając winę na pośredników (nie był bezpośrednio zaangażowany w sprawę). Aferę po cichu zatuszowano i oficjalnie niewiele się na ten temat mówiło, bardzo szybko wszystko ucichło, co tylko dało pożywkę dla internetowych specjalistów od teorii spiskowych.

Pojawiły się plotki sugerujące, że za czasów administracji Billa Clintona, Rezerwa Federalna USA zamówiła pomiędzy 1,3 a 1,5 miliona 400 uncjowych sztab wolframowych, z których 640 tysięcy miało jakoby trafić do Fort Knox, a reszta wypłynąć na rynek. Inne doniesienia wskazywały, że pochodzenie wolframowych sztab miało swoje źródło w Europie Środkowej i zostały one w jakiś sposób pozyskane przez rząd USA z zasobów byłego ZSRR jeszcze za prezydentury Georga Busha.

Teoria spiskowa głosi, że z pomocą CIA wolfram trafił do firm produkujących złote sztaby, które wykonały na jego bazie fałszywki pokryte złotem. Miałyby one posłużyć temu, aby przeprowadzić operację wzmocnienia dolara kosztem obniżenia ceny złota.

Rząd USA miałby motyw aby obniżać cenę złota na rynkach światowych sprzedając złoto i w ten sposób pośrednio wzmacniając dolara. Podejrzenia i spiskowe teorie narastają tym bardziej, że rząd USA konsekwentnie odmawia jakiegokolwiek audytu złota, które jest (?) składowane w Fort Knox.

Nie wiadomo zatem, czy część jego zasobów nie została „rozcieńczona” wolframem i wypuszczona na rynek celem np. finansowania tajnych operacji. Pozostaje otwarte pytanie – jeżeli ta historia jest prawdziwa, to ile takich sztab krąży nadal po rynku lub leży zamkniętych w skarbach, czekając aż ktoś dociekliwy je zweryfikuje i odkryje oszustwo?

Nawet jeśli to nie rząd USA, ale pospolici fałszerze wpuścił kiedyś na rynek wolframowe sztaby platerowane złotem, to pozostaje pytanie – ile złota w skarbcach nadal jest fałszywe, tylko nikt o tym nie wie lub głośno nie mówi? A może to tylko jest tak, że złoto przyciąga tajemnice i tak na prawdę żadnego fałszerstwa nie było, a wszystko to wymysł gorących głów „goldbugów”?

Cykl artykułów „Złote ciekawostki i tajemnice”  publikowany jest we współpracy z blogiem rynekzlota24.pl, który porusza szereg tematów związanych z inwestowaniem w złoto, inwestycjami alternatywnymi i rynkiem metali szlachetnych. Blog zawiera najnowsze informacje rynkowe, ciekawostki, poradniki i analizy. 

Artykuł publikowany w ramach współpracy odpłatnej.

piątek, 22 maja 2015

Koniec darmowych kart debetowych?

Ostatnimi czas banki mocno dokręcają śrubę jeżeli chodzi o opłaty i prowizje. Nie inaczej jest w przypadku kart wydawanych do rachunku. To co do niedawna było darmowe, już takie być przestaje. Doskonałym przykładem jest Meritum Bank. Albo zapłacimy za kartę 6zł albo będziemy mieli na rachunku określone wpływy i wykonamy ileś tam transakcji. tak samo jest w Aliorze, mBanku, Pekao...

Nawet Raiffeisen do swojego Wymarzonego Konta Osobistego  wydaje kartę, która kosztować ma 3zł miesięcznie (Swoją drogą zastanawiam się jak długo to konto będzie takie wymarzone skoro Raiffeisen planuje sprzedać swój biznes w Polsce albo go totalnie poddać likwidacji...)

Także wpłaty z bankomatów drożeją. Coraz więcej banków rezygnuje z opcji darmowych wypłat z bankomatów Euronetu - to co do niedawna było standardem, teraz staje się dostępne wyłącznie dla kont premium. Przykładowo w Pekao trzeba będzie płacić 1,49 za każdą wypłatę, a od kwietnia 2016 Euronet będzie traktowany tak jak każdy inny obcy bankomat.

Z tego co się orientuję jedynie Smart Bank oferuje jeszcze kartę z darmowymi bankomatami, ale z kolei nie ma żadnych placówek. No i pozostaje pytanie, jak długo taka promocja jeszcze potrwa? Póki ktoś ich nie kupi?

Źródło problemu leży w przeforsowanym obniżeniu opłat interchange. Jak czytam na prnwes: "Do niedawna sklepikarze płacili na rzecz banku prowizję w wysokości średnio 1,6 proc. od każdej transakcji kartą. Dziś do banku wpływa 0,2 proc. jeśli transakcja została wykonana kartą debetową i 0,3 proc. jeśli klient płacił kartą kredytową.". "Zrobiono dobrze" właścicielom sklepów, co jak zwykle odbiło się czkawką klientom. Visa i Mastercard obniżyły też opłatę bankomatową, przez co właściciel bankomatu dostaje mniej od każdego "obcego" klienta. Koszty utrzymania urządzeń i zasilania w gotówkę pozostały zaś takie same.

Nie ma się zatem co dziwić, że zaczynają wracać na rynek rozwiązania, które znane były ale w latach '90. BZ WBK planuje zacząć wydawać kartę bankomatową, która będzie służyła wyłącznie do wypłat we własnych bankomatach banku. Jednocześnie podnosi opłaty za kartę debetową. Wygląda więc na to, że sposób korzystania z kont i kart wydanych do rachunku w najbliższym czasie znacząco się zmieni. Promocja skończona...


czwartek, 21 maja 2015

Ceny nieruchomości, fuszerki budowlane i apartamenty - ciekawostka

Jeżeli regularnie czytacie bloga to zapewne wiecie, że mieszkam na przeciwko bloku, który został oddany w momencie wybuchu globalnego kryzysu w 2008 roku. Jako hobby od czasu do czasu sprawdzam, cz już udało się sprzedać w nim wszystkie mieszkania. Ostatni update robiłem w listopadzie 2012 roku. Sporo mieszkań w tymże budynku stało wtedy nadal niesprzedanych.

jak sprawa wygląda dziś? Otóż międzyczasie deweloper, który budował budynek się "zwinął", nie wiem czy upadł czy zmienił profil, w każdym razie firmy już nie ma. Większość mieszkań w budynku jest nadal nie sprzedana, ostatnio znalazłem je na stronach jakiejś agencji. Cena? Przypomnę, że startowali (2008 rok) z pułapu 7500zł potem (2009 rok) 7300zł za metr, a w 2012 roku chcieli za te same (nie sprzedane) mieszkania 5577zł-5757zł za metr. Teraz cena spadła i wynosi teraz 4990zł za metr kwadratowy...

Co dodatkowo ciekawe, okazuje się, że blok, reklamowany jako apartamentowiec okazuje się fuszerką. Za dwa lata stuknie mu dziesięć lat, a elewacja zewnętrzna zaczyna wołać o remont, garaż podziemny jest zalewany i w piwnicach pojawił się grzyb...

Trochę współczuję tym, którzy na fali kupowali mieszkania w tym budynku po te wywindowane 7300zł za metr kwadratowy. Zapewne plują sobie teraz nieźle w brodę, że zostali oszukani, etc... Wydaje mi się, jednak, że są sobie sami trochę winni. Kupowali mieszkania w stanie deweloperskim, reklamowane jako "apartamenty", które apartamentami nigdy nie były, o metrażu... średnim, za cenę... 2000zł wyższą, niż w bloku na przeciwko mieszkanie w pełni wykończone, w standardzie apartamentu i w bloku po którym widać już czy się do czegoś nadaje czy nie...

Poza tym mieszkaniami kupowanymi od dewelopera jest trochę jak z kotem w worku. To czy nie było fuszerki na budowie wyłazi zwykle w ciągu pierwszych pięciu lat eksploatacji.
Żeby nie było, to nie o ten budynek chodzi, ale mi się spodobała fotka ;)

środa, 20 maja 2015

Zmiana konta bankowego dla zielonych - artykuł sponsorowany

Czy konto osobiste, z którego korzystasz obecnie, nie spełnia wszystkich Twoich oczekiwań? Być może to najlepszy moment na to, by przenieść się do innego banku i zacząć cieszyć się z większej ilości możliwości. Przeniesienie rachunku bankowego nie musi być żmudne i skomplikowane. Oto co należy zrobić, by bezproblemowo zmienić swoje konto.



Jeśli myślisz, że zmiana konta bankowego to proces trudny i pełen zbędnych formalności, to jesteś w dużym błędzie. Obecnie zamknięcie starego rachunku i otwarcie nowego to zadanie stosunkowo łatwe i niemal bezinwazyjne. Oto krótki opis tego, co należy zrobić, by zmienić swoje konto osobiste na lepsze.

Wybierz bank
Wiemy już, że Twój bank nie sprostał Twoim wymaganiom. Zanim więc zamkniesz swój rachunek, znajdź ten, który godnie zastąpi Twoje stare konto. Na rynku aż roi się od atrakcyjnych ofert, a same banki tylko czekają na napływ nowych klientów. Warto skorzystać z prostej internetowej porównywarki ofert kont osobistych (takich jak ta: http://direct.money.pl/kontaosobiste) , która zdecydowanie ułatwi Ci podjęcie stosownej decyzji.

Na co zwrócić uwagę?
Przy wyborze nowego konta osobistego, warto zwrócić szczególną uwagę na następujące aspekty: opłatę za prowadzenie rachunku, wysokość prowizji naliczanej za skorzystanie z bankomatów innych banków oraz dostęp do mobilnej bankowości. Oczywiście im niższe koszty generuje dany rachunek, tym lepiej dla nas.

Jak zmienić rachunek bankowy?
Są dwa sposoby dokonania tego procederu. Możemy tym zająć się sami, ale będzie to wymagało od nas sporo pracy oraz cierpliwości. Wszelkie względy formalne zostawić lepiej samemu bankowi, z którego usług chcemy skorzystać. Wystarczy podpisać tylko umowę o otwarcie rachunku osobistego, złożyć specjalny wniosek o przeniesienie konta oraz podpisać pełnomocnictwo w celu realizacji czynności przeniesienia rachunku oszczędnościowo-rozliczeniowego. W ten sposób zamkniemy stary rachunek i otworzymy nowy wraz z przeniesieniem gotówki i zleceń stałych.

Jak to działa?
Taka opcja nie była możliwa jeszcze kilka lat temu. Jednak w roku 2010 wprowadzono specjalną rekomendację Związku Banków Polskich, dotyczącą dobrych praktyk w zakresie przenoszenia rachunków bankowych dla klientów indywidualnych.

O czym pamiętać?
Ważne, że jeśli w poprzednim banku masz również do spłacenia zaciągnięty kredyt, to nie zostanie on przeniesiony wraz z rachunkiem osobistym. Raty tego zobowiązania nadal będziesz musiał spłacać placówce, w której to podpisywałeś stosowną umowę. Cała procedura przeniesienia rachunku bankowego wynosi około siedem dni roboczych, choć w niektórych przypadkach czas ten może się nieco wydłużyć.

Czy warto?
Oczywiście. Jako klient banku masz prawo decydować o tym, czy pieniądze przechowywane są na satysfakcjonującym Cię koncie. W każdej chwili możesz zrezygnować z usług banku, bo najważniejszy jest poziom Twojego zadowolenia z danego produktu bankowego.

Artykuł opracowany przez portal Money.pl
Autor: W. Chentkiewicz 

Disclosure:  Powyższy tekst stanowi artykuł sponsorowany i nie jest tekstem mojego autorstwa. Za opublikowanie na blogu powyższego tekstu otrzymam wynagrodzenie.

poniedziałek, 18 maja 2015

Papier denominowany w złocie

W listopadzie 1918 roku Rzeczpospolita Polska ponownie pojawiła się na mapie Europy. Niestety stanęła natychmiast twarzą w twarz z gigantycznym problemem gospodarczym, jakim było zunifikowanie funkcjonowania państwa, którego ziemie wchodziły dotychczas w skład trzech państw zaborczych. Na terytorium II Rzeczypospolitej były w obiegu cztery waluty: marki niemieckie, korony austriackie, ruble carskie i marki polskie. Próby ustanowienia marki polskiej walutą całego kraju w 1920 roku były nieudane. Wojna Polsko Bolszewicka doprowadziła do inflacji i kryzysu. Stąd w 1923 roku rząd Władysława Grabskiego przeprowadził reformę walutową, powołując Bank Polski i ustanawiając nową walutę „złotego”, którego wartość określono jako równą 0,2903 grama złota. Parytet ten został przeszacowany do 0,17 grama złota na jedną złotówkę w 1927 roku w związku z koniecznością wprowadzenia kolejnego planu stabilizacyjnego finansów publicznych. Nadal jednak złoty polski miał zachowaną wymienialność na złoto.

Potrzeby pożyczkowe państwa były ogromne i w związku z tym pojawiła się konieczność emisji obligacji pożyczkowych. Część emisji denominowana była w walutach obcych, część w złotówkach. Z racji obowiązującej ówcześnie wymienialności złotego na złoto, na obligacjach przedwojennych niejednokrotnie spotkać było można zapis, że wykup obligacji i wypłata odsetek będą realizowane w złotych, ale według równowartości określonej w gramach czystego kruszcu za jednego złotego.  Przykładowo w treści obligacji 3% premiowej pożyczki inwestycyjnej z 1935 roku określono, że wykup będzie odbywał się w złotych według równowartości 900/5332 grama czystego złota za 1 złotego w złocie. Obligacje te były emitowane na wiele lat – przykładowa z 1935 roku miała okres wykupu 20 letni.

Świat się jednak zmienił – druga wojna światowa doprowadziła do  faktycznego i formalnego resetu państwa polskiego. Polska Rzeczpospolita Ludowa nie podjęła tematu przedwojennych obligacji. Domaganie się ich wykupu nie było z resztą politycznie poprawne. W konsekwencji papier „tak pewny jak złoto” pozostał tylko papierem ze złotem wpisanym w tekst. Tak rzecz miała się jednak w zasadzie jedynie w stosunku do własnych obywateli. Przedwojenne obligacje, będące w posiadaniu zagranicznych podmiotów były stopniowo wykupywane, przy czym w 1949 roku klauzula złota została na nich uchylona. Rząd PRL porozumiewał się stopniowo z posiadaczami obligacji we Francji, USA czy Wielkiej Brytanii „załatwiając” sprawę ugodami, polegającymi na wykupie za 20%-40% wartości.

Po odzyskaniu przez Polskę faktycznej suwerenności w 1989 roku temat był cały czas zamiatany pod dywan. Rządzący uznali, że skoro minęło już tak wiele lat od planowanych dat wykupu, to roszczenia z tych obligacji się przedawniły. Posiadacze tych papierów zostali przez sądy potraktowani nieciekawie. Wyszło bowiem na to, że obywatel winien był za czasów głębokiej komuny pozywać PRL o wykup tych obligacji (za co groziły mu odwiedziny smutnych panów z SB), a jeśli tego nie zrobił, to w odrodzonej Rzeczypospolitej nie miał już czego szukać.

Historię tę chciałem zestawić z inną, także dotyczącą obligacji, także przedwojennych i także denominowanych w zlocie. W latach 1913-1938 rząd Chin wypuścił sporo emisji obligacji „rekonstrukcyjnych” zwanych „Chinese Reconstruction Bonds” lub „Chinese Reorganization Bonds”, które podobnie jak polskie obligacje tamtych czasów były denominowane według parytetu złota. Również podobnie jak obligacje II RP miały one wieloletnie terminy zapadalności sięgające lat sześćdziesiątych XX wieku. Obligacje te były nabywane przez instytucje finansowe, rządowe jak i prywatnych inwestorów na całym świecie.

Podobieństwo do historii polskich obligacji idzie jeszcze dalej. W 1927 roku w Chinach wybuchła wojna domowa. Rok 1938 przyniósł oficjalne bankructwo rządu, a II Wojna Światowa okupację japońską.

Chińska Republika Ludowa po wojnie konsekwentnie odmawiała spłaty długów zaciągniętych przed wojną. Różnica polega jednak na tym, że rząd Chiński jest w swojej wymowie konsekwentny i odmawia spłaty po równo wszystkim – tak rządom, instytucjom finansowym jak i indywidualnym posiadaczom.

Morał z tych historii nasuwa się jeden. Żaden papier wartościowy, choćby nawet napisano na nim, że zabezpieczają go góry złota, nigdy nie będzie równie dobry, jak fizycznie posiadany żółty metal.


Cykl artykułów „Złote ciekawostki i tajemnice”  publikowany jest we współpracy z blogiem rynekzlota24.pl, który porusza szereg tematów związanych z inwestowaniem w złoto, inwestycjami alternatywnymi i rynkiem metali szlachetnych. Blog zawiera najnowsze informacje rynkowe, ciekawostki, poradniki i analizy. 

Artykuł publikowany w ramach współpracy odpłatnej.

poniedziałek, 11 maja 2015

Przemysłowy rabunek złota

Wojna potrzebuje paliwa, a paliwem dla prowadzenia wojny są pieniądze. W latach trzydziestych Trzecia Rzesza oficjalnie ogłosiła bankructwo i zaprzestała spłaty swoich długów. W 1938 roku Hjalmar Schacht alarmował Hitlera, że skarbiec Rzeszy nie wytrzyma dalszych wydatków na zbrojenia. Został jednak odwołany ze swoich funkcji i jako pełnomocnika planu czteroletniego rozwoju Rzeszy mianowana Hermana Göringa.
fot. źródło Wikimedia Commons: Uznanie autorstwa: Bundesarchiv, Bild 102-13805 / CC-BY-SA

Na czym miał polegać ten „plan rozwoju”? Była to w istocie przemysłowo zorganizowana akcja grabieży. W 1938 roku kilka dni po anschlusie Austrii zlikwidowano tamtejszy bank narodowy, a jego rezerwy - około 80 ton złota przekazano do Reichsbanku. Rząd Czechosłowacji próbował ratować swoje rezerwy przed podobnym losem, więc w 1938 roku wysłał swoje rezerwy do Londynu. Niemcy podnieśli tymczasem argument, że Praga powinna im przekazać część rezerw złota jako opłatę za tę część waluty, która została na mocy protokołu z Monachium przejęta wraz z anektowanym Krajem Sudeckim… w ten sposób w Niemieckie ręce trafiło kolejne 20,5 tony złota. To jednak nie wystarczyło. 
fot. źródło - WikimediaCommons, uznanie autorstwa: Bundesarchiv, Bild 183-2004-1202-505 / CC-BY-SA

W 1939 roku na żądanie Banku Czech i Moraw (podpisane z resztą pod lufami karabinów), Londyn formalnie zwrócił (na papierze) 74 tony złota na rzecz Pragi, skąd zostało następnie przejęte przez III Rzeszę. Sposób był z resztą ciekawy – otóż rząd Niemiecki nie transportował fizycznie złota z Londynu, ale zamienił się złotem ze skarbca Londyńskiego z bankami Holandii i Belgii, które w 1940 roku zajął.

Niemcy nie omieszkali także zająć rezerw Banku Gdańskiego natychmiast po zajęciu Wolnego Miasta Gdańska. Na szczęście Polsce po wrześniowej agresji udało się wywieźć 75 ton złota z rezerw Banku Polskiego.

W 1940 roku Niemcy najeżdżają Luksemburg, Holandię, Belgię i Francję. Złoto z banku Holandii, którego nie udało się wcześniej ewakuować do Londynu i Nowego Jorku zostaje zajęte. Złoto banku Belgii zostaje po zajęciu Francji przekazane Niemcom przez Bank of France. Tylko część udaje się przez Londyn przewieźć do USA. Ale już skarbiec banku Francji w Paryżu został na czas opróżniony z części złota francuskiego, a złoto wywiezione do Kanady i USA. Także część belgijskiego złota i złoto należące do Polski szczęśliwie opuściły Francję. 

W późniejszym okresie wojny Trzecia Rzesza przejęła także rezerwy złota Węgier, Jugosławii, Grecji i Norwegii (50 ton). W 1943 roku Niemcy przejęli także złoto Włoskie. Nawet to, które udało się wywieźć do Szwajcarii, także ostatecznie zostało przez nich „odzyskane”.
fot. źródło WikimediaCommons

Ostrożne szacunki mówią, że naziści w czasie wojny zrabowali około 1038 ton złota wartego wg. dzisiejszych cen około 43 miliardy dolarów. Rabunek dokonywany przez Niemców był systematyczny i zorganizowany. Zarządzaniem przemysłem rabunku zajmowało się SS. Pozyskiwanie złota, walut i dzieł sztuki było prowadzone w sposób zorganizowany i metodyczny.
Pieniądze były wszak potrzebne dla prowadzenia wojny.  Konieczne było importowanie materiałów na potrzeby przemysłu wojennego.

Rabunek złota następował także w obozach koncentracyjnych. Zabierano złoto i waluty osobom wysyłanym do obozów, a ofiarom komór gazowych wyrywano złote zęby. Ekspertyzy przeprowadzone po wojnie wskazały, że część złota znajdująca się w skarbcach szwajcarskich banków zawiera domieszki rtęci, która mogła pochodzić wyłącznie z plomb dentystycznych usuniętych ofiarom masowego mordu.
fot. źródło WikimediaCommons

Aby ukryć proceder rabunku złota i „wyprać” zrabowany kruszec  Niemcy jeszcze przed wojną zawyżali swoje rezerwy. W ten sposób próbowali zatuszować włączanie zajętych rezerw złota  do rezerw Reichsbanku. Ponadto Niemcy przetapiali złoto zrabowane z banków centralnych łącznie ze zlotem zrabowanym ofiarom holokaustu i produkowali sztaby antydatowane np. datą 1938 roku aby nadać im pozory legalności.

Nie tylko Niemcy prowadzili w czasie wojny rabunek złota na gigantyczną skalę. W latach trzydziestych wraz z podbijaniem przez Japonię kolejnych terenów Azji południowo wschodniej, cesarz Hirohito powołał operację Złota Lilia. Według niektórych źródeł na czele operacji stał młodszy brat cesarza Japonii książę Chichibu. W 1937 roku Japonia najechała Chiny zajmując ze stolicy w Nankinie 6600 ton złota, wartego dziś 275 miliardów dolarów. Po zajęciu Filipin głównym celem rabunku były zachodnie banki, których aktywa w złocie zostały przejęte przez Yokohama Specie Bank oraz Bank of Taiwan, w których udziały miały rodzina cesarska oraz rząd Japonii.

Część zrabowanych skarbów była wykorzystywana na potrzeby finansowania wojny, część była ukrywana. Istnieją legendy mówiące o tym, że znaczna część skarbów zrabowanych przez Japończyków nie została do dziś odnaleziona, albo że była i jest wykorzystywana przez organizacje przestępcze do finansowania nielegalnych działań. Powstało nawet określenie „Złoto Yamashity” od nazwiska generała Tomoyuki Yamashita, który w 1944 roku objął dowództwo wojsk japońskich na Filipinach (aby oddać cześć sprawiedliwości należy powiedzieć, że niektóre źródła twierdzą, iż z żadnym złotem nie miał on nic wspólnego).
 
fot. źródło WikimediaCommons

Mnóstwo japońskiego złota, które przetapiane było w czasie wojny na Malajach, spoczęło na dnie oceanu. Nie było innej drogi przesłania sztab złota do Japonii niż droga morska, a statki padały często ofiarą ataków amerykańskich okrętów podwodnych. Fakty są takie, ze sporej części zrabowanych przez Japończyków skarbów nie znaleziono.

Padają przy tym także oskarżenia, że już po wygranej wojnie w przejęcie zrabowanych łupów po cichu zaangażowany był rząd USA.  Oficerowie generała McArthura, który odpowiadał za okupację Japonii znajdowali spore składy złota, srebra i innych dóbr. Także na Filipinach znajdowano po wojnie zaminowane składy ze zrabowanymi skarbami. Padają oskarżenia, że wielu z tych odnalezionych skarbów nie ujawniano, tylko przeznaczano na finansowanie tajnych operacji rządu USA. Stanów Zjednoczonych nie interesowało ponadto naruszanie budowanych relacji z Japonią jako „wysuniętą amerykańską bazą” w Azji.

Nawet jeśli część z tych legend mija się z prawdą, to poza wszelką wątpliwością pozostaje, że Japończycy prowadzili podobnie jak Niemcy zorganizowaną akcję rabowania podbitych terenów.

Cykl artykułów „Złote ciekawostki i tajemnice”  publikowany jest we współpracy z blogiem rynekzlota24.pl, który porusza szereg tematów związanych z inwestowaniem w złoto, inwestycjami alternatywnymi i rynkiem metali szlachetnych. Blog zawiera najnowsze informacje rynkowe, ciekawostki, poradniki i analizy. 

Artykuł publikowany w ramach współpracy odpłatnej.

piątek, 8 maja 2015

Wpisy sprzed lat - maj

Tradycyjnie jak co miesiąc sięgam wstecz do zasobów bloga. Tym razem chciałem zaproponować Wam sięgnięcie do lektury następujących artykułów opublikowanych w poprzednich latach:

środa, 6 maja 2015

Czy obligacje korporacyjne są alternatywą dla lokat?

W ciągu ostatnich tygodni kilkukrotnie odniosłem wrażenie, że niektóre osoby traktują obligacje korporacyjne jako alternatywę dla lokat bankowych. Niektórzy wręcz wypowiadali się z entuzjazmem, jakie to doskonałe narzędzie dla początkujących inwestorów. Inni non stop naganiają na różne oferty i (moim zdaniem) nie prezentują realnego obrazu ryzyka i tego czym faktycznie jest inwestycja w obligacje korporacyjne.

Ja rozumiem, że mamy kiepski okres, jeżeli chodzi o odsetki z lokat. Z tego co wczoraj analizowałem, to wynika, że poziom 3% odsetek należy uznać za górną strefę stanów średnich. Tymczasem obligacje korporacyjne nie raz kuszą odsetkami rzędu 9,5%. Pytanie tylko: za co tak wysoki bonus? Za ryzyko. Jeśli ktoś jest nowy w temacie to proponuję niech zapozna się z wpisami o obligacjach na moim blogu,  niech poczyta trochę historie bankructw, czy spóźnionych odsetek

Wielokrotnie to powtarzałem i powtórzę jeszcze raz - obligacje korporacyjne są bardziej ryzykowne niż akcje. Na obligacjach bankruta można stracić 100% zainwestowanego kapitału bez możliwości wycofania się. Obligacje są mało płynne - w przypadku problemów emitenta, na 100% będzie kłopot z pozbyciem się papierów.

W odróżnieniu od teoretyków, którzy smarują na swoich blogach przepastne artykuły o tym, jakie to obligacje są fajne, podczas gdy w życiu nie mieli ich nigdy na rachunku, to ja mam w tym temacie niestety doświadczenie praktyczne. Dwa razy bujałem się z upadłością emitenta, obie sprawy trwają już ze dwa lata i żadnego progresu nie widać. W jednym temacie poszło doniesienie do prokuratury bo szwindel w spółce był ewidentny. Sprawa się "toczy" końca nie widać... Kilka razy udało mi się rzutem na taśmę uciec (ze stratą) z papierów spółki, która miesiąc później poszła na dno. Kilka razy udało mi się uniknąć "ubrania" w papiery przyszłego bankruta. Uważam zatem, że wiem co mówię.

Problem z ryzykiem w przypadku obligacji jest taki, że aby je zmniejszyć trzeba mocno zdywersyfikować portfel. Ryzyko straty 100% kapitału na jednym emitencie wymaga trzymania w portfelu kilkunastu papierów - minimum. To z kolei rodzi koszty. Rozdrobniony portfel to wyższe koszty transakcyjne,które pożerają zyski. Kosztem jest także czas bo wypadałoby co dziennie śledzić co się dzieje w kilkunastu spółkach. Nie wystarczy zerkać raz na kwartał czy płacą odsetki. Życie nauczyło mnie, że złe wiadomości przybywają niespodziewanie, krótkimi seriami mocnych strzałów. Wczoraj spółka raportowała, że jest pięknie, dziś publikuje katastrofalny raport, a jutro składa wniosek o upadłość. Czasu na reakcję jest dramatycznie mało.

Bardzo niewiele jest rzetelnych spółek, które wypuściły obligacje do drobnych inwestorów. Należy sobie odpowiedzieć na pytanie - dlaczego spółka puszcza drobnym inwestorom wysoko oprocentowane obligacje? Po pierwsze - prawdopodobnie żaden bank nie chce jej kredytować, a żaden duży inwestor pakietu obligacji też nie chce kupić. Po drugie, drobni inwestorzy są podzieleni i się nie są w stanie zorganizować żeby wpływać na zarząd w razie problemów z wykupem. 

Powiedzmy sobie szczerze, wpis sądowy od wniosku o upadłość kosztuje 1000zł, nawet dla kogoś kto ma niewykupione obligacje za 10 tysięcy, to jest dużo kasy. Rozumiecie już o czym mówię?

A zabezpieczenia? No to wskażcie mi kogoś kto odzyskał pieniądze z zabezpieczenia niewykupionych obligacji. Same koszty sądowe, mogą w przypadku detalisty, który ma dwie czy trzy sztuki skutecznie zniechęcić do czegokolwiek.

Tak więc obligacje korporacyjne nie są żadną alternatywą dla lokat. Stawianie ich obok, nawet w kontekście kiepskiego oprocentowania w bankach, nawet nie ma sensu. To jest po prostu zupełnie inna klasa inwestycji - zdecydowanie nie dla początkujących.
 

Zdjęcie: Flickr, autor: Ken Teegardin, link: www.SeniorLiving.Org, licencja CC BY-SA 2.0

wtorek, 5 maja 2015

Jakie lokaty na maj 2015?

W bankach ostatnimi czasy trwa festiwal podwyżek, ale niestety jedynie opłat. Oprocentowanie pozostaje raczej bez zmian. Można powiedzieć, że rynkowym standardem stało się oprocentowanie poniżej 3%. Wszystko co więcej to albo wyjątkowa promocja z haczykami, albo... zwykła promocja.

Zobaczmy więc co na rynku w tym miesiącu?

Lokaty bez haczyków (takie do których założenia nie jest wymagane konto, ani zakup innego produktu bankowego):
  • 3% na lokacie na trzy miesiące proponuje BIZ Bank (Lokata BIZ Spinająca),
  • 2,9% na 4 i 6 miesięcy proponuje  BIZ Bank (Lokata BIZ Spinająca),
  • 2,9% na 12 miesięcy proponuje Getin Online (Lokata na Szczycie),
  • 2,95% na 24 miesiące proponuje T-Mobile Usługi Bankowe,
  • 3% na 36 miesięcy w jest proponowane takich bankach jak: Getin Online,  Santander, T-Mobile Usługi Bankowe.
Osobiście uważam, że w obecnych warunkach lokowanie czegoś na lokacie na dłużej niż pół roku jest pozbawione sensu.

Lokaty z haczykami (wymagane konto albo zakup innego produktu bankowego):
  • 3% na jeden miesiąc proponuje BOŚ na "Ekolokacie bez Kantów", jedyny haczyk jest taki, że trzeba mieć konto... 
  • 4% na dwa miesiące oferuje Meritum Bank na Lokacie na Start przy zakładaniu konta,
  • 4% na trzy miesiące proponują:
    • Idea Bank na Lokacie Happy - tylko dla nowych klientów,
    • mBank na lokacie "4%na wejście" dla klientów otwierających nowe konto osobiste w mBanku,
  • 3% na cztery miesiące i na sześć miesięcy proponuje BIZ Bank na lokacie BIZ Pro - dla posiadaczy lub zakładających konto.

Wszystkim zastanawiającym się czy opłaca im się przesuwać pieniądze na lokaty do innego banku proponuję policzyć na ile złotych  przekłada się różnica w oprocentowaniu. Przykładowo 0,1% z 10 tysięcy na trzy miesiące daje po odjęciu podatku daje 2,03zł. Czy się opłaca niech każdy sobie odpowie sam. Gdyby trzeba było się jeszcze z tego powodu fatygować do placówki banku to już może nie wystarczyć na bilet.


piątek, 1 maja 2015

Stalowe złoto Etiopii

Złoto fałszowano od tysiącleci. Najczęściej podrabiano pieniądze poprzez platerowanie srebrnych lub miedzianych monet złotem. Broniono się przed tym procederem przez stulecia, pieczołowicie nacinając lub nawiercając monety. Okazuje się jednak, że nawet w XXI wieku, kiedy do dyspozycji mamy spektrografy i ultradźwiękowe testery, nadal starożytna metoda platerowania złotem różnorakiego złomu, dalej pozwala nabierać co bardziej nieostrożnych.

Cóż z tego, można by powiedzieć. Każdy czasem daje się oszukać. Faktycznie, tym bardziej niesamowicie gdy daje się naciągnąć bank centralny, a taka właśnie historia przytrafiła się Bankowi Centralnemu Etiopii.

Banki centralne sprzedają czasem złoto. Bank Etiopii także postanowił, na przełomie 2007 i 2008 roku, że upłynni część posiadanego przez siebie zasobu złota. Kupca znalazł w Afryce Południowej. Złoto zostało wysłane, lecz niestety południowi Afrykańczycy odesłali je z reklamacją. Twierdzili, że przesłane im sztaby są w istocie…  ze stali, tylko platerowanej złotem.

Kompromitacja i konsternacja. Tak można by określić nastroje w banku Etiopii. Natychmiast postanowiono sprawdzić zarówno odesłane sztaby, jak i te znajdujące się w skarbcu.
Afera zaczęła zataczać coraz szersze kręgi. Bank przyznał, że rzeczywiście został oszukany. Złoto kupione od pośrednika miało być sprawdzone, ale nie było. Aresztowano czternaście osób, handlarzy, urzędników banku i pracowników biura probierczego.

Kiedy sprawdzano kolejne partie złota w skarbcu, konsternacja rosła. Okazało się, że także złoto, które kilka lat temu przejęto od przemytników szmuglujących je do Dżibuti, było fałszowane. Początkowo sądzono, że fałszowanego złota było jedynie około 90 kilogramów. Niby niewiele, ale wystarczająco aby podważyć zaufanie do całego systemu lokowania rezerw tego kraju w złoto. Kiedy jednak zaczęto drążyć głębiej, skrupulatnie sprawdzać dokumenty i zawartość sejfów, okazało się, że podejrzani sprzedali bankowi Etiopii znacznie więcej falsyfikatów. Bank Centralny został oszukany na co najmniej 529kg „złota” z czego tylko 30kg było rzeczywistym kruszcem.

Posypały się dalsze aresztowania. Łącznie zostało aresztowanych 26 osób. Podejrzewano, że złoto albo wcale nie zostało sprawdzone przed wprowadzeniem go do skarbca, albo zostało podmienione na fałszywe sztabki już po przejęciu go na stan banku.

Pomimo akcji aresztowań już wkrótce pojawiły się sugestie, że zanim policja zaczęła zatrzymania i aresztowania, ci którzy byli prawdziwie odpowiedzialni za całą aferę, dawno wyjechali z kraju…
Historia lubi się powtarzać. Tam gdzie są pieniądze i złoto, tam będą awanturnicy i fałszerze.


Cykl artykułów „Złote ciekawostki i tajemnice”  publikowany jest we współpracy z blogiem rynekzlota24.pl, który porusza szereg tematów związanych z inwestowaniem w złoto, inwestycjami alternatywnymi i rynkiem metali szlachetnych. Blog zawiera najnowsze informacje rynkowe, ciekawostki, poradniki i analizy. 

Artykuł publikowany w ramach współpracy odpłatnej.
-->