piątek, 29 stycznia 2016

Kasyno zawsze wygrywa - czyli słowo o forex

Przeczytałem niedawno, w krótkim odstępie czasu dwa artykuły na temat rynku forex i problemów, które dotknęły handlujących na nim rok temu gdy umocnił się skokowo kurs franka. polecam lekturę w tej właśnie kolejności (bo drugi wyjaśnia problemy opisane w pierwszym):
A teraz czas na moje przemyślenia. Otóż statystyki wskazują, że spośród grających (tak grających o czym dalej) na forexie zarabia de facto jedynie kilka do kilkunastu procent traderów. Reszta traci pieniądze. Forexowi bliżej do hazardu niż zwykłej giełdzie także ze względu na dźwignię finansową i związane z nią ryzyko poniesienia strat przewyższających wniesiony kapitał.

Kto wygrywa na tym procederze? Kasyno zawsze wygrywa. Zarabiają brokerzy, a w ostatecznym rozrachunku nawet w przypadku krachu jaki dotknął rynek 15 stycznia 2015 roku, wygrywają "dostawcy płynności" czyli organizatorzy całego forexowo hazardowego procederu - wielkie banki z Wall Street i Londyńskiego City. To one ostatecznie zmuszały pozostałych brokerów do spłaty należnych depozytów po krachu 15 stycznia, bo to one były stroną zawieranych z brokerami kontraktów na płynność walutową. tak na prawdę forex to nie sieć międzybankowych transakcji, ale drzewo w którym pieniądze płyną od liści (drobnych inwestorów) do korzenia (wielkich banków organizujących większość światowych przepływów finansowych). Ci wielcy gracze mają niesymetryczny dostęp do informacji (wiedzą więcej i szybciej), grają na milisekundy (są w stanie wyprzedzać zlecenia innych bo to one mają dostęp do danych rynkowych w pierwszej kolejności) i w ostatecznym rozrachunku zawsze wygrywają.

Kasyno zawsze wygrywa, a gra przeciwko kasynu dla nikogo nie skończyła się jeszcze dobrze. można się łudzić, że jest inaczej, ale życie pokazuje, że tak właśnie jest. Polecam lekturę obu artykułów, które podlinkowałem na początku wpisu.

czwartek, 28 stycznia 2016

Coś o FATCA...

Słyszeliście o czymś takim jak FATCA? Otóż ja do niedawna nie słyszałem. Pisze o tym teraz dlatego, że moją uwagę (i złość) zwróciła korespondencja jaką dostałem od banku. Okazuje się, że administracja USA uchwaliła przepisy przeciwko unikaniu opodatkowania przez własnych obywateli. na mocy tych przepisów USA wymusiły na innych krajach, w tym Polsce, przekazywanie swoim służbom podatkowym informacji o kontach bankowych posiadanych za granicą przez obywateli USA. 

Tak się jednak składa, że banki, na które nałożono ustawą obowiązek zebrania od klientów danych FATCA każą wszystkim klientom wypełniać stosowne deklaracje (o ile mi wiadomo dotyczy to na razie posiadaczy środków powyżej 50 tyś USD i obywateli USA).

Co gorsza za złożenie nieprawdziwego oświadczenia ma grozić odpowiedzialność krana za składanie fałszywych zeznań a rząd polski będzie przekazywał dane osobowe "amerykańskich rezydentów podatkowych" do USA. Nie złożenie oświadczenia zaś może skutkować zablokowaniem dostępu do środków na rachunku bankowym.

Co o tym wszystkim myślę? Nie podoba mi się tego rodzaju ingerencja dominującego na świecie supermocarstwa w funkcjonowanie obywateli w innych krajach. Obrazuje to w jaki sposób poprzez dominację gospodarczą USA są w stanie wymusić na świecie rozszerzenie swojej jurysdykcji. 

Tak więc jeżeli nie chcecie stracić dostępu do swoich (zakładam, że dużych)pieniędzy - nie ignorujcie korespondencji z banku dotyczącej FATCA (spluwając przy tym przez lewe ramię i klnąc pod nosem).

środa, 27 stycznia 2016

1000 wpis na blogu

Tak się składa, że dzisiejszy wpis jest tysięcznym (!) wpisem na blogu, co mnie niezmiernie cieszy. Nie sądziłem, kiedy siadałem do tworzenia tego bloga 27 stycznia 2009 roku, że pięć lat później będę go prowadził dalej i rozwijał w takim zakresie jak teraz. Ha! udało mi się wstrzelić z tym wpisem dokładnie w piątą rocznicę!

Czy coś zmieniło się przez te ostatnie pięć lat? Na świecie wiele. Jeżeli chodzi o bloga i moje nastawienie... też. Wydaje mi się, że jako inwestor dojrzałem i znacznie spokojniej i z dystansem podchodzę do rynku i inwestycji. nauczyłem się też, że warto patrzeć bardziej długoterminowo i całościowo na swoje działania i portfel.

Sama koncepcja bloga też ewoluowała. Pomijam zmiany wyglądu, bo to drugorzędna rzecz. Staram się teraz prezentować więcej własnych przemyśleń a mniej syntetyzować informacje z różnych źródeł. Natomiast co do zasady, nadal pozostaje aktualne to, że chciałbym patrzeć na całość rynków czy gospodarki, znajdować jakiś globalny kontekst tych wydarzeń, o czym bardzo często zapomina się w mediach. Staram się także podsuwać Wam warte przeczytania lektury


Koncepcja bloga zmieniała się podobnie jak zmieniały się moje przemyślenia. Zmieniła się tez szata graficzna - aż dziwię się że tak długo wytrzymałem z tamtą czarną, która była na początku. W międzyczasie byliśmy świadkami zmian otaczającej nas rzeczywistości, zmieniały się rynki zmieniał się świat. Nie chcę robić kolejnego wpisu z podsumowaniem poprzednich. Napiszę co chciałbym na tym blogu w tym roku zrobić.

Przede wszystkim chciałbym aby wpisy ukazywały się mniej więcej regularnie. Może nie często, ale za to troszkę treściwsze. Raczej nie zmienię tego, że staram się patrzeć na konteksty trochę bardziej globalnie a nie uganiać się za kolejną ofertą "najlepszej lokaty".

czwartek, 21 stycznia 2016

Czy kolejny kryzys bankowy wybuchnie we Włoszech?

Europa nie ma łatwej sytuacji - powiązana sznurkiem integracja ekonomiczna, która trzeszczy w szwach z powodu rozjazdu krajów "południa" i "północy", kryzys polityczny i kryzys wartości. W tych oto okolicznościach przyrody mieliśmy już kilka odsłon kryzysu greckiego, mieliśmy "haircut" na Cyprze i mamy teraz obcięcie ratingu dla Polski. Ale w gronie państw z potencjalnymi problemami jest więcej kandydatów. Jednym z nich są Włochy.

Sektor bankowy we Włoszech jest w coraz trudniejszej kondycji. Przedwczoraj ECB zapytał sześć największych banków we Włoszech o jakość ich portfeli kredytowych.  Oczywiście oficjalnie nie chodziło o pytanie TYCH KONKRETNYCH banków, ale o REPREZENTATYWNĄ PRÓBKĘ. Takie tłumaczenia nie pomagają jednak kursom akcji włoskich banków, które od początku tego roku lecą w dół.

Wygląda na to, że rynki antycypują poważniejsze kłopoty. Smart money zwykle wie lepiej... Najbardziej spada cena akcji banku Monte dei Paschi, którego akcje spadły już 46% w tym roku. Problem w tym, że 17% kredytów we Włoszech jest zagrożonych, a Monte dei Paschi ma ich aż 22%. Oczywiście zarządzający zapewniają, że jest wszystko w porządku, ale... komisja nadzoru giełdy już zakazała krótkiej sprzedaży akcji aby próbować powstrzymać spadki. Ostatni raz takie interwencje wiedzieliśmy na giełdzie w... Szanghaju...

Należy zwrócić uwagę, że od tego roku obowiązują nowe regulacje, które w przypadku problemów finansowych banku przerzucają część kosztów bail-outu na akcjonariuszy i posiadaczy największych depozytów. Komisja Europejska nie zgodziła się przy tym na proponowane przez rząd włoski mechanizmy utworzenia bad-banku albo rządowego wsparcia sektora bankowego upatrując właśnie w akcjonariuszach i depozytariuszach pierwszej linii do "odstrzału" w przypadku problemów finansowych banków. W sumie może to i dobrze bo Włochy są równie zadłużone jak Grecja i więcej mogłyby nie udźwignąć?

Pytanie tylko czy ewentualne problemy dużego włoskiego banku nie pociągną na dno innych banków włoskich i europejskich. Coś czuję, że będziemy mieli powtórkę z greckiej tragedii...

niedziela, 17 stycznia 2016

Obniżenie ratingu Polski przez Standard&Poors

15 stycznia nie jest szczęśliwą datą dla posiadaczy kredytów walutowych. Dokładnie rok temu 15 stycznia SNB uwolnił kurs franka szwajcarskiego, co poskutkowało skokowym jego umocnieniem się. W piątek, dokładnie rok po tamtym wydarzeniu zaniepokojona perspektywami dewastacji polskiej gospodarki przez nowy rząd, agencja Standard&Poors obniżyła w piątek rating naszego kraju do z A- do BBB+. W reakcji na to ogłoszenie polska waluta osłabiła się. Jakie ten fakt pociągnie za sobą konsekwencje?

Przede wszystkim spodziewam się w poniedziałek dalszego osłabienia waluty na fali paniki, później zapewne przyjdzie uspokojenie. S&P ogłosiła ten komunikat już po zamknięciu giełdy więc na otwarciu GPW może być nerwowo. W średnim terminie pewnie zarówno kurs walutowy, jak i giełda się ustabilizuje, wszak sama zmiana ratingu nie ma istotnego wpływu na gospodarkę realną.

Na co więc ma wpływ rating? Otóż może być tak, że Ministerstwo Finansów będzie musiało płacić wyższe odsetki za sprzedawane obligacje. Może być tez tak, że niektóre fundusze inwestujące w obligacje będą zmniejszać zaangażowanie w nasze papiery i w konsekwencji nasze obligacje na rynkach międzynarodowych potanieją. 

Oczywiście nie tylko ja odniosłem wrażenie,że obniżenie ratingu miało być demonstracją, pogrożeniem palcem politykom aby zbytnio nie podskakiwali lobby bankowemu. Domyślam się jednak, że w dłuższym terminie jeśli nasi rządzący będą dalej tacy pewni siebie i w kontrze do kartelu bankowego to szybko poczują to co tysiące obywateli dawno już poczuły - bankom się nie podskakuje.

czwartek, 14 stycznia 2016

Komu są na rękę niskie ceny ropy?

Artykuł ukazał się w całości w styczniowym wydaniu Newslettera.

Komu są na rękę niskie ceny ropy?
Styczeń 2016
Ceny ropy osiągnęły w minionym tygodniu najniższy poziom od 2004 roku. Na największy spadek cen
od ponad dekady złożyło się kilka czynników:
  • słabe zachowanie się rynku chińskiego, hamująca gospodarka Państwa Środka i spadki na  tamtejszej giełdzie – to wywołuje obawy, że popyt na ropę będzie spadał,
  • łagodna zima w Europie i Ameryce Północnej przełożyła się na ograniczenie zapotrzebowania,
  • zbliżający powrót na rynek ropy Irańskiej zwiększa presję na obniżkę cen,
  • sygnały, że OPEC nadal będzie pompował ile się da,
  • istotna produkcja wychodząca na rynek z USA (producenci ropy łupkowej będą ją pompować nawet poniżej kosztów wydobycia bo zamknięcie szybów oznaczałoby spisanie na straty już poniesionych inwestycji, a pompowanie ropy to przynajmniej jakaś gotówka która pokryje cześć kosztów).
Producenci ropy przyzwyczaili się do wysokich cen. Wiele inwestycji (poszukiwania ropy głęboko pod dnem morskim, w Arktyce czy w skałach łupkowych) ma zakładane koszty wydobycia około 100$ za baryłkę. W sytuacji niskich cen ropy wiele tych projektów zostanie odłożonych na półkę, a te już działające będą pompować ile tylko się da byle tylko pokryć choć trochę już poniesione koszty. Kraje byłego ZSRR (Rosja, Kazachstan, Azerbejdżan) są uzależnione od eksportu surowców, w tym ropy i gazu. Spadające ceny wywierają szczególną presję na Rosję, której połowa budżetu opiera się na dochodach z eksportu surowców energetycznych. Ceny poniżej 50$ za baryłkę stanowią...

(pełna wersja artykułu dostępna dla subskrybentów Newslettera)

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Moje przemyślenia na temat Bitcoina

Przyznam się, że jak podszedłem parę lat temu do tematu Bitcoina to było to trochę z lekceważeniem, potem była bańka, wartość wzrosła, potem mocno spadła i w sumie teraz zainteresowałem się tematem bardziej konkretnie. Idea takiej wirtualnej waluty jest dla mnie mocno pociągająca, ale cały czas zastanawiam się czy nie należy tego nadal jeszcze traktować w kategoriach eksperymentu? Bitcoin jest zjawiskiem fascynującym z technicznego punktu widzenia. Ideologicznie także jest pociągający w aspekcie odebrania władzy nad pieniądzem instytucjom finansowym i w aspekcie pewnej demokratyzacji przepływów pieniężnych i kontroli nad pieniądzem. Jednakże od strony technicznej Bitcoin jest obciążony pewnymi problemami które mogą mu przeszkodzić w zdobyciu szerszej popularności, w dalszej części napisze o tym dalej. Poza tym, właśnie – nadal jest to narzędzie finansowe, które jest niszowe i niezbyt popularne.

Koncepcja jest fascynująca od strony technicznej. Mamy algorytmy i system informatyczno-matematyczny, który pozwala aby bez udziału centralnej instytucji rozliczeniowej można było przekazywać sobie środki finansowe i dokonywać płatności w sposób bezpieczny i niezaprzeczalny.

Mamy zatem jakiś mechanizm matematyczny, jakiś zestaw narzędzi programistycznych, pewną społeczność i rynek, który się wokół tej kryptowaluty buduje - w każdym z tych obszarów czają się jakieś ryzyka dla całego projektu. 


Po pierwsze i najważniejsze – system Bitcoina działa tylko wtedy kiedy działa sieć Internet. Kiedy Internet przestanie działać (choćby lokalnie) z jakiegokolwiek powodu – zostaniemy bez dostępu do pieniędzy. Globalna katastrofa skutkująca fragmentacją Internetu może spowodować, że już do naszych środków się nie dostaniemy. Nie wspomnę o braku prądu, który jest konieczny alby zasilać każdy jeden element systemu (pod tym względem każda waluta, czy nawet tradycyjny system bankowy jest podatny na te zagrożenia).

Same narzędzia programistyczne też są elementem ryzyka – jak to każde narzędzia, jedne działają lepiej inne gorzej. Jedne są bardziej intuicyjne w obsłudze, a inne toporne i nieprzyjazne. Jedne wymagają potężnego łącza internetowego i mocnego komputera, inne dużej dozy zaufania do operatorów serwera na którym przechowujemy swój portfel.

Społeczność Bitcoina jest jego siłą, ale i czynnikiem ryzyka – wszak brak porozumienia w sprawie rozwoju systemu może skutkować konkretnymi problemami dla zwykłych posiadaczy kryptowaluty.

O ile co do kryptografii i jej bezpieczeństwa to jestem raczej spokojny, ale z tego co czytałem to pojawiają się na przykład rozbieżności między deweloperami co do kierunku rozwoju całego protokołu, pojawiły się jakieś nowe wersje bitcoin XT, istnieje ryzyko, że waluta się rozdzieli na dwie. Czy to jest realne niebezpieczeństwo? Uważam, że stabilność rozwoju samych narzędzi programistycznych, za którą odpowiada zespół kilku kluczowych deweloperów, to jest pewne ryzyko dla całego projektu. Konflikty między ludźmi się zdarzały się przecież w przeszłości przy różnych projektach. Sam nie do końca jestem w stanie to ocenić, ale obawiam się, że to by zrujnowało reputację Bitcoina, która jest jeszcze dosyć krucha… Obawiam się, czy model rozwoju systemu Bitcoin jaki jest teraz gwarantuje, że istnieje jakiś plan, czy też wizja w którą stronę to ma się rozwijać. Bitcoin to nie tylko monety, ale funkcjonalność oprogramowania, o którą to się opiera. Ktoś to musi rozwijać…

A społeczność? Przecież bitcoin nie może istnieć bez społeczności. Gdyby nagle duże „kopalnie” zaprzestały obliczeń na rzecz bitcoina (np. przerzuciły się na jakąś alternatywną walutę), to całość upadnie bo mocy obliczeniowej w sieci nie wystarczy do potwierdzania transakcji i wszystko stanie, a waluta straci na wartości. Takie teoretyczne scenariusze nie są niemożliwe, a wynikają z samej istoty w jaki sposób Bitcoin jest skonstruowany. Bez „kopalń’ dostarczających sieci Bitcoin mocy obliczeniowej nikt nie będzie w stanie dokonać żadnej transakcji.

Jest jeszcze kwestia bezpieczeństwa związana z tym, że jak gdzieś czytałem gdyby ktoś przejął wystarczająco dużą moc obliczeniową to mógłby zagrozić sieci Bitcoina destabilizując ją. Takie ataki są mało prawdopodobne, ale nie są niemożliwe.

Zawsze istnieje także ryzyko podatności sieci na ataki spamerskie. Obawiam się, że nikt nie jest w stanie realnie ocenić czy dobrze zorganizowany atak byłby w stanie wywrócić system i ile by to kosztowało.

Naprawdę mam pewne obawy, czy założenia techniczne leżące u podstaw sieci wytrzymają konfrontację z rzeczywistością kiedy na prawde dużo „Kowalskich” będzie chciało z tego systemu korzystać. Czytałem gdzieś, że istnieją pewne opóźnienia przy „księgowaniu” transakcji, które wynikają z tego, że blok zawierający transakcję musi zostać „obliczony” przez kopalnię i że sieć rozrastając się będzie generowała coraz więcej transakcji, a co za tym idzie coraz większe opóźnienia. Czy to nie doprowadzi do zablokowania się całości? Pewnie jakieś ryzyko istnieje, ktoś znający się bardziej na rzeczy od strony technicznej mógłby mi zapewne wytłumaczyć czy jest ono realne i na ile.

Przyznam, że im więcej czytałem o tym jak to działa to mnie trochę zaczęło przerażać skomplikowanie techniczne. Pewne rzeczy związane z Bitcoinem są trochę nieintuicyjne dla przeciętnego „Kowalskiego”. Sam próbując korzystać z Bitcoina stwierdzam, że nie byłbym w prosty sposób w stanie wytłumaczyć zasad działania i bezpiecznego obchodzenia się z bitcoinami np. moim rodzicom czy kolegom z pracy. Wydaje mi się, że bariera zrozumienia zawiłości technicznych w przypadku bitcoina jest jednak postawiona wyżej niż w przypadku tradycyjnej waluty. To jest duży problem, jeżeli miałoby się to przyjąć powszechnie. Koncepcję pieniądza rozumie już kilkulatek – tu nie ma wiele do tłumaczenia, ale zawiłości techniczne (np. koncepcja reszty przy transakcjach i adresu na który ma być ona zwrócona – sporo ludzi potraciło w ten sposób pieniądze) sposób działania portfeli online i offline, koncepcja czym jest adres, etc. – to przerasta niektórych nawet inteligentnych ludzi. Poza tym samo oprogramowanie - ono także bywa zawodne, a stopień komplikacji (ile osób rozumie koncepcję kluczy prywatnych i publicznych) powoduje, że rozwiązywanie ewentualnych problemów technicznych napotyka kolejne bariery. Jest jakiś sposób aby to ogarnąć? Papierowy pieniądz jest chyba bardziej intuicyjny w codziennym użyciu…

A kwestie bezpieczeństwa? Tradycyjna waluta (gotówka) jest pod tym względem prostsza. Nawet karty płatnicze są bardziej trywialne w użyciu. Tutaj zaś musimy pilnować żeby nie wykradziono nam klucza prywatnego do naszego adresu (kto spotkany na ulicy zrozumie co tu napisałem?). Kwestie bezpieczeństwa nie dotyczą one tylko waluty, ale np. giełd online, portmonetek online, czy wirusów wykradających dane. Konieczna świadomość związana z zabezpieczeniem systemu komputerowego jest chyba wyższa nawet niż przy tradycyjnej bankowości online.

Jak na przykład być pewnym bezpieczeństwa serwisów internetowych np. do wymiany bitcoina czy handlu? Każdy twierdzi, że jest bezpieczny a potem pojawiają się afery. Trzeba zwracać uwagę na wiarygodność i nie trzymać pieniędzy np. na giełdach. Ale jak ktoś korzysta np. z portfela online (bo jest to wygodne) to jest skazany na zaufanie tej czy innej firmie. Wiadomo, że nie powinno się trzymać tam zbyt wiele środków, ale to znowu komplikuje sprawę, bo gdzie trzymać resztę?

Jeszcze jednym aspektem na który trzeba koniecznie wrócić uwagę jeżeli chce się kupować bitcoiny i trzymać jakieś pieniądze na tym rynku, jest duża zmienność jego wartości do „tradycyjnych” walut. To chyba wynika z niedojrzałego jeszcze statusu Bitcoina, którego rynek jest płytki, więc można rozbujać cenę kryptowaluty dysponując odpowiednio dużymi środkami finansowymi. To zaś powoduje, że całą zabawę można na razie chyba nadal traktować w kategoriach eksperymentu.

Jeszcze większym eksperymentem nazwałbym zaś tak zwane altcoiny, inne waluty kryptograficzne. Zastanawiam się, czy pojawianie się kolejnych takich wirtualnych walut ma sens? Czy one są lepsze, czy gorsze? Właśnie w tym sęk, że niejednokrotnie takie same. Czasem różnią się zawiłościami technicznymi, ale brak im powszechności. Może nawet technologicznie lepiej zaprojektowane, ale nieznane… Często liczba ich użytkowników, czy akceptantów jest znikoma a wahania kursu gigantyczne. Niektórzy dostrzegają tu świetną okazję do spekulacji, ale w mojej opinii chyba tylko Bitcoin nadaje się do poważnego rozważania bo tylko on przebił się na razie do powszechniejszej świadomości. Reszta to chyba jeszcze niestety (tu się niektórzy na mnie mogą obrazić) zabawki „nerdów”.

środa, 6 stycznia 2016

George Friedman "Następna Dekada - gdzie byliśmy i dokąd zmierzamy" - recenzja książki



Interesujące jest czytanie prognoz dotyczących przyszłości już w czasie kiedy ta przyszłość się realizuje. Tak jest właśnie z książką Friedmana. Stanowi ona prognozę i przewidywania dotyczące rozwoju sytuacji geopolitycznej w dekadzie przypadającej po roku 2010. Łatwo zauważyć, że książka ta się już pięć lat przeterminowała i... tym ciekawiej się ją czyta. 

Właśnie dlatego, że książka opisuje prognozy i przewidywania dotyczące rozwoju sytuacji geopolitycznej, bardzo interesujące jest teraz czytanie i analizowanie poglądów autora w kontekście minionych pięciu lat i nadchodzących pięciu. Ile z przewidywań się udało zrealizować, a ile jeszcze nie? W jaki sposób rozwinęła się sytuacja na świecie względem przewidywań?

A do przewidywania i analizowania sytuacji geopolitycznej autor ma wszelkie referencje. George Friedman jest politologiem i przez kilkanaście lat doradzał władzom Stanów Zjednoczonych. W 1996 roku założył agencję Stratfor zajmującą się wywiadem i prognozami strategicznymi.

Książka jego autorstwa jest zatem z natury rzeczy ameryko-centryczna. Wspomniana na okładce rola Polski i jej "mocarstwowości" jest chyba tworem wyobraźni polskiego wydawcy. Polsce poświęcono w całej książce kilkanaście stron i to wyłącznie z punktu widzenia interesów Ameryki. Nie róbmy sobie nadziei na znalezienie w tej pozycji gotowych recept dla postępowania Polski. Raczej dzięki lekturze tych kilkunastu stron, w  kontekście całej książki, łatwiej nam będzie zrozumieć politykę USA względem naszego kraju.

Bo na polityce Amerykańskiej w kontekście globalnym koncentruje się autor. Można zarzucić, że jest to pozycja ameryko-centryczna, ale właśnie taka miała być - analizą następnej dekady z punktu widzenia interesów Ameryki jako mocarstwa, które nim jest (czy ktoś tego chce czy nie chce). Lektura pozwala zrozumieć czym kieruje się światowy hegemon w różnych partiach globu. Olśnieniem jest zrozumienie w jaki sposób poprzez umiejętne kreowanie i sterowanie regionalnych konfliktów utrzymuje się subtelną równowagę sił w sposób taki, aby żaden z graczy nie wyrósł na rywala mogącego zagrozić USA. Dzięki tej książce łatwiej zrozumieć tez politykę zagraniczną USA na Bliskim Wschodzie i relacje USA z Arabią Saudyjską, Izraelem, Turcją i obecnie odprężenie z Iranem. Łatwiej też zrozumieć problem konfliktu w Syrii przez pryzmat tych relacji i podziałów Szyicko Sunnickich.

A jak już się mocarstwem jest, to trzeba z punktu widzenia interesów mocarstwa patrzeć na wydarzenia na świecie i umiejętnie te wydarzenia rozgrywać na swoją korzyść. Bardzo pouczającą lekturą jest zrozumienie (i to nie w kontekście wyłącznie amerykańskiego imperializmu, ale w kontekście interesów narodowych każdego kraju) że sprawowanie władzy siłą rzeczy musi się oderwać od ideałów. Władza jest (zgodnie z tezami Machiavellego) i musi być (aby była skuteczna) cyniczna, przewrotna, bezwzględna, dwulicowa i sprytna. Ktoś kto tego nie rozumie brnie w zgubny idealizm, a wszak na arenie międzynarodowej gry liczą się tylko i wyłącznie interesy. Dla dobra własnego kraju rządzący muszą być cyniczni i dwulicowi odsuwając na bok obiektywną moralność. Tak czy inaczej osądzi ich historia, a wszak historię piszą zawsze zwycięzcy, a nie przegrani.

Książka ta mi się podobała, ale znalazłem także kilka jej wad. Przede wszystkim autor zapomina się i czasem spogląda na rzeczywistość wyłącznie militarystycznie. Uwarunkowania geopolityczne w kontekście militarnym są ważne, ale skoro wojna jest przedłużeniem polityki to tak jest i z ekspansją i sterowaniem gospodarczym. Dla mnie na ten aspekt rozważań poświęcono zdecydowanie za mało miejsca. Po drugie autor zanadto przechodzi do porządku dziennego nad aspektami finansowymi i związanymi z kryzysem gospodarczym. Dla mnie, szczególnie po lekturze Wojen Walutowych Rickardsa, aspekt wojny gospodarczej w poszczególnych regionalnych starciach ma istotne znaczenie. Mam wrażenie, że Friedman był wśród tych analityków, którzy podczas symulacji wojny walutowej o której pisał Rickards, byli zakorzenieni w starym sposobie myślenia o światowej dominacji i konfliktach. 

Brakowało mi analizy wpływu aspektów rynku finansowego na geopolitykę. Nie wierzę, że takiego wpływu nie ma. Autor zatem świadomie go pominął lub nie docenił. 

Inną wadą jest w mojej opinii ignorancja autora w kwestii zagrożeń, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć w skutek wyczerpywania się kopalnych źródeł energii i globalnego ocieplenia. Nie wiem czy jest to intencjonalne przejście nad tematem do porządku dziennego (brak wpływu na geopolitykę w horyzoncie dekady?) czy też wyraz braku zrozumienia autora dla tych problemów. Fakt faktem temat został potraktowany bardzo naiwnie i pobieżnie.

Podsumowując - pozycja warta przeczytania, pomimo istotnych braków pozwala zrozumieć to co dzieje się na świecie (porozumienie z Iranem, rozgrywka z Rosją, gra na Morzu Południowochińskim) w kontekście interesów USA. Może także pomóc w zrozumieniu w jaki sposób prowadzi się światową politykę i gdzie należy zamknąć utopijnych idealistów zanim zrobią sobie i innym krzywdę.

Na koniec kilka cytatów:

"Narody stają się tym, czym są pod przymusem historii, a historia ma niewiele względów dla ideologii czy preferencji."

"Rzadko planuje się zbudowanie imperium. Imperia stworzone według planu, na przykład Napoleona czy Hitlera, miały krótki żywot.Imperia powstające w naturalny sposób rosną powoli, a ich pozycja zostaje zauważona dopiero wtedy, kiedy staje się przytłaczająca."

"Imperia, ta niezamierzona konsekwencja siły kumulowanej dla realizacji celów zupełnie odmiennych niż marzenia mocarstwowe, bardzo długo nie rozpoznają swojego rzeczywistego charakteru. Uświadomiwszy sobie w końcu własną potęgę, używają jej do zamierzonej ekspansji, wzbogacając realia imperium o  ideologię"

Wydawnictwo Literackie
Przekład: Monika Wyrwas-Wiśniewska
Oryginalny tytuł: The Next Decade. Where we've been... and where we're going
Data premiery: wrzesień 2012
Format: 145x205 mm
Oprawa: twarda
Liczba stron: 308
ISBN: 978-83-08-04873-3

-->