piątek, 9 lutego 2018

Inflacja oficjalna i odczuwalna

Jadąc sobie dziś na zakupy pomyślałem sobie jak to jest, że w sumie od ładnych paru lat niby mówi się o tym, że inflację mamy niską, w 2016 była nawet deflacja, a jak popatrzy się na swoje wydatki "na życie" to czuje się tylko wzrost. Być może za część tego wzrostu odpowiada tzw. inflacja stylu życia, polegająca na tym, że czasem gdy mamy poczucie, że powodzi nam się lepiej do koszyka wkładamy produkty z wyższej półki, a przez to droższe.

Mam jednak przekonanie, że odczuwalna inflacja związana jest z tym, co robi urząd statystyczny, czyli kompozycją tak zwanego statystycznego koszyka. Właśnie chodzi o to, że każdy z nas ma nieco inne przyzwyczajenia i co innego do tego koszyka wkłada, aby zmierzyć inflację trzeba więc uśrednić. Robi się więc statystyczny koszyk w którym oprócz jakiegoś procenta żywności jest pewien procent wydatków na wakacje, jakiś procent wydatków na auta, trochę na ciuchy, etc... No właśnie. Ten zabieg powoduje, że w przypadku tych osób które odbiegają pod względem dochodowym od średniej w dół, inflacja nie uwzględnia tego, że w ich przypadku ceny żywności i mieszkania mają znacznie większy udział w koszyku niż w przypadku osób mogących sobie pozwolić na auto i wakacje.

Weźmy na tapetę rocznik statystyczny za 2016 rok (za 2017 rok jeszcze nie ma, a chciałem użyć jednej tablicy aby coś pokazać). W tablicy 13 mamy wskaźniki cen towarów i usług:

Widać z tej tabeli, że w latach 2015 i 2016 mieliśmy deflację także jeśli chodzi o ceny żywności, ale jeżeli popatrzymy na te ceny w dłuższym ujęciu to zauważymy, że w stosunku do 2000,2005 jak i 2010 roku ceny żywności rosły szybciej niż wskaźnik inflacji ogólnej.

Jeżeli zaś wgłębimy się jeszcze bardziej i zerkniemy na tabelę 14 gdzie są rozpisane wskaźniki cen żywności, to zobaczymy, że sama żywność bez napojów rosła w jeszcze szybszym tempie. Najbardziej zaś rosły ceny pieczywa, mięsa wołowego, wędlin, mleka, ryb, jajek, owoców, ziemniaków. Spadały wprawdzie ceny odzieży i butów, ale artykuły naprawdę pierwszej potrzeby drożały najbardziej. 


Weźmy więc takiego statystycznego mniej zamożnego człowieka, który ma dochód powiedzmy, że waloryzowany inflacją. Ten człowiek z roku na rok ma do wydania realnie mniej bo podstawowe produkty, które kupuje są coraz droższe. On rezygnuje z zakupu ubrań, butów ale kupuje pieczywo i masło, które kosztują więcej bo ich ceny rosną szybciej niż inflacja.


1 komentarz :

Anonimowy  pisze...

Jest w ogóle jakiś sposób żeby uchronić oszczędności przed inflacyjną destrukcją poza nieśmiertelnymi kruszcami? Pomijam tu oczywiście kwestię znajomości rynków i świadome inwestowanie dla zaawansowanych.

Prześlij komentarz

Komentarze na blogu są moderowane. Zastrzegam sobie prawo do zablokowania komentarza bez podania przyczyn. Komentarze zawierające linki wyglądające na reklamowe lub pozycjonujące - nie będą publikowane.

-->