wtorek, 16 września 2025

Sankcja kredytu darmowego (SKD) od lat budzi emocje zarówno wśród kredytobiorców, jak i instytucji finansowych. Choć jej mechanizm został szczegółowo uregulowany w ustawie o kredycie konsumenckim, wokół tej instytucji urosło wiele mitów, które skutecznie zniechęcają część konsumentów do dochodzenia swoich praw. Często są one rozpowszechniane przez banki i firmy pożyczkowe, nierzadko w celu zminimalizowania ryzyka roszczeń. Poniżej przedstawiamy pięć najczęściej powielanych nieprawdziwych przekonań na temat SKD – wraz z ich rzetelnym sprostowaniem.


Mit 1: Sankcja działa tylko przy dużych błędach w umowie

Jednym z powszechniejszych nieporozumień jest przekonanie, że sankcję kredytu darmowego można zastosować wyłącznie wtedy, gdy umowa kredytowa zawiera rażące naruszenia, np. nie zawiera wysokości raty lub okresu spłaty. Tymczasem ustawa o kredycie konsumenckim nie różnicuje wagi błędów – wystarczy, że kredytodawca naruszy jeden z ustawowych obowiązków informacyjnych, niezależnie od tego, czy skutkuje to poważnymi konsekwencjami dla konsumenta.

Zastosowanie sankcji możliwe jest m.in. w przypadku:

  • braku wskazania rzeczywistej rocznej stopy oprocentowania (RRSO),
  • niewłaściwego formularza informacyjnego,
  • braku informacji o prawie do wcześniejszej spłaty,
  • nieprawidłowego określenia całkowitego kosztu kredytu.

Orzecznictwo sądowe potwierdza, że nawet drobne uchybienia formalne – jeżeli mieszczą się w katalogu z art. 45 ustawy – mogą stanowić podstawę do uznania umowy za naruszającą przepisy.

Mit 2: Tylko kredyty hipoteczne można „unieważniać”

To błędne przekonanie często wynika z medialnego szumu wokół tzw. kredytów frankowych, gdzie rzeczywiście dochodzi do „unieważniania” całych umów. W przypadku SKD mówimy o innej formie sankcji – nie polega ona na stwierdzeniu nieważności umowy, lecz na przekształceniu jej w kredyt nieodpłatny. Konsument zobowiązany jest wówczas do zwrotu wyłącznie kapitału – bez żadnych odsetek, prowizji ani kosztów dodatkowych.

Sankcja ta nie dotyczy kredytów hipotecznych, lecz wyłącznie kredytów konsumenckich – to znaczy takich, które:

  • zostały udzielone osobie fizycznej,
  • nie przekraczają kwoty 255 550 zł,
  • są odpłatne,
  • zawarte zostały po 18 grudnia 2011 r.

Mitem jest więc twierdzenie, że sankcja działa „tak jak we frankach” – ale równie nieprawdziwe jest przekonanie, że nie daje żadnych realnych korzyści.

Mit 3: Po spłacie kredytu nic już nie można zrobić

To jeden z mitów, który prowadzi do zaniechania działań przez tysiące konsumentów. W rzeczywistości ustawa jasno stanowi, że na złożenie oświadczenia o sankcji konsument ma 1 rok od dnia spłaty kredytu. Nie ma więc znaczenia, czy kredyt w całości został już uregulowany – dopóki nie minął wspomniany termin, można dochodzić zwrotu kosztów.

Co więcej, zgodnie z aktualną linią orzeczniczą, w sytuacji gdy sankcja została skutecznie uruchomiona, konsumentowi przysługuje roszczenie o zwrot nienależnie pobranych opłat – niezależnie od tego, czy kredyt był spłacany terminowo, czy przed czasem.

Dla osób, które nie wiedzą, jak zweryfikować swoją sytuację, pomocna może być analiza dokumentów przez kancelarię specjalizującą się w sprawach SKD. Przykładowo, na stronie Sankcja kredytu darmowego  można zasięgnąć informacji o bezpłatnej analizie umowy i uzyskać wskazówki dotyczące dalszych kroków.

Mit 4: Sankcja nie działa, jeśli kredyt był ratalny lub odnawialny

Niektórzy kredytobiorcy są błędnie przekonani, że SKD przysługuje tylko w przypadku kredytów gotówkowych, a nie obejmuje np. kredytów ratalnych, limitów na karcie kredytowej czy zakupów na raty w sklepach.

Tymczasem ustawa o kredycie konsumenckim nie różnicuje między rodzajami kredytów – istotne są jedynie kryteria ustawowe (osoba fizyczna, limit kwotowy, odpłatność, termin zawarcia). W praktyce oznacza to, że zakup telewizora na raty lub korzystanie z kredytu odnawialnego również mogą być objęte sankcją – o ile dokumenty zawierają wymagane uchybienia.

To istotna wiadomość zwłaszcza dla konsumentów korzystających z tzw. sprzedaży ratalnej w punktach handlowych – wiele umów zawieranych w takich okolicznościach nie spełnia ustawowych wymogów, zwłaszcza jeśli przygotowywane są przez pośredników lub przedstawicieli handlowych.

Mit 5: TSUE nic nie zmienił – to tylko krajowy problem

Ostatni z często powielanych mitów odnosi się do wpływu prawa unijnego. Wbrew tej narracji, Trybunał Sprawiedliwości UE jednoznacznie wypowiedział się na korzyść konsumentów. W wyroku C-127/22 z grudnia 2023 r. TSUE wskazał, że:

  • obowiązki informacyjne są fundamentalne z punktu widzenia unijnego prawa konsumenckiego,
  • uchybienia w tej sferze nie mogą być trywializowane przez sądy krajowe,
  • konsument nie musi wykazywać, że brak informacji wpłynął na jego decyzję – samo naruszenie wystarczy.

To orzeczenie podważyło dotychczasowe strategie obrony stosowane przez kredytodawców, którzy często twierdzili, że błąd nie był „istotny” lub „szkodliwy”. W praktyce wyrok TSUE oznacza, że sądy krajowe muszą stosować prawo konsumenckie w sposób realnie skuteczny – a nie tylko formalny.

Rzetelna wiedza to realna ochrona interesów

Prawa konsumenta w relacjach z instytucjami finansowymi są coraz lepiej chronione – zarówno przez ustawodawcę krajowego, jak i przez prawo unijne. Jednak dopóki utrzymują się mity na temat sankcji kredytu darmowego, wielu kredytobiorców nie sięga po przysługujące im uprawnienia.

Rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji – celowo lub wskutek nieporozumień – działa na korzyść podmiotów finansowych. Dlatego kluczowe znaczenie ma edukacja, dostęp do rzetelnych źródeł oraz profesjonalna pomoc prawna.

środa, 10 września 2025

Co dalej ze stopami procentowymi po wrześniowej obniżce?

Na początku września Rada Polityki Pieniężnej po raz kolejny obniżyła stopy procentowe – tym razem o 0,25 pkt proc. Stopa referencyjna wynosi obecnie 4,75 proc., a decyzja była zgodna z przewidywaniami rynku. To już trzecia redukcja w tym roku, co świadczy o kontynuacji cyklu luzowania polityki pieniężnej rozpoczętego w maju, po wcześniejszym długim okresie stabilizacji.

Nie ma jednak zgody co do tego, jak będzie wyglądał dalszy przebieg tego cyklu. Wypowiedzi członków RPP ujawniają duże rozbieżności: od głosów o możliwości jeszcze jednej lub dwóch obniżek do końca roku, po opinie wskazujące na konieczność zatrzymania procesu. Profesor Przemysław Litwiniuk sugeruje, że listopad – wraz z nową projekcją inflacyjną – będzie dobrym momentem na rozważenie kolejnego ruchu w dół. Z kolei Wiesław Janczyk i Henryk Wnorowski wskazują, że w grę wchodzi co najwyżej jedno cięcie, a równie prawdopodobna jest dłuższa pauza.

Czynnikiem kluczowym pozostaje inflacja. Rząd podjął decyzję o przedłużeniu zamrożenia cen energii, co istotnie ogranicza presję inflacyjną, ale jednocześnie maskuje jej fundamentalne źródła. Jednocześnie obserwowany wzrost wynagrodzeń – choć ostatnio nieco słabszy – wciąż budzi wątpliwości co do trwałości procesu dezinflacyjnego. Litwiniuk ostrzega także przed „rozrzutnym” budżetem, który w jego ocenie ogranicza przestrzeń RPP do cięć.

Na drugim biegunie debaty znajduje się Joanna Tyrowicz, która wprost twierdzi, że stopy procentowe są dziś zbyt niskie. Jej zdaniem właściwy poziom wynosiłby 5,75 proc., a kolejne obniżki grożą podważeniem wiarygodności polityki pieniężnej. Podkreśla też, że bez trwałego spadku inflacji bazowej poniżej 2 proc. nie ma podstaw do luzowania. To stanowisko odosobnione, ale istotne – pokazuje skalę napięć wewnątrz Rady.

Patrząc w przyszłość, scenariusze są bardzo różne. Część członków RPP widzi miejsce na stopniowe zejście stóp w okolice 3,5–4 proc., ale dopiero w perspektywie 2026 r. i tylko przy utrzymaniu inflacji w pobliżu celu NBP (2,5 proc.). Inni wskazują, że przy obecnym otoczeniu – wysokiej niepewności geopolitycznej, ryzykach fiskalnych i nadal wysokiej dynamice płac – dalsze cięcia mogą być ryzykowne.

Ostatecznie polityka pieniężna w Polsce wchodzi w fazę dużej ostrożności. Choć rynek wciąż liczy na dalsze obniżki, coraz wyraźniej widać, że RPP będzie reagować elastycznie na dane i ryzyka, a nie na wcześniejsze zapowiedzi. Listopad, wraz z nową projekcją inflacji, może przynieść kolejne cięcie, ale równie dobrze może okazać się początkiem dłuższej pauzy.

piątek, 29 sierpnia 2025

Jeszcze reminiscencje afery Amber Gold

Pamiętacie jak kilkanaście lat temu wybuchła afera Amber Gold? 

Pisałem o tym nawet na łamach tego bloga. Sprawa ta była symbolem piramidy finansowej w biały dzień – firma obiecywała złote góry, kusząc klientów oprocentowaniem lokat sięgającym nawet 16% rocznie, rzekomo zabezpieczonych inwestycjami w kruszce. Tysiące osób uwierzyło w ten scenariusz, a gdy w sierpniu 2012 roku Amber Gold ogłosiła likwidację, okazało się, że w kasie brakuje setek milionów złotych. Ponad 18 tysięcy osób straciło oszczędności życia, a łączna skala strat sięgnęła blisko 851 mln zł. 

Od tamtej pory sprawa ciągnęła się w sądach latami. Twórcy Amber Gold – Marcin i Katarzyna P. – zostali skazani na wieloletnie kary więzienia. Ale osobnym wątkiem pozostawała odpowiedzialność państwa. Bo czy gdyby instytucje nadzoru i prokuratura zareagowały szybciej na pierwsze sygnały o nieprawidłowościach, można było ograniczyć skalę tragedii? Sąd I instancji uznał, że tak – i częściowo przyznał rację poszkodowanym, wskazując, że organy ścigania działały ze znaczną zwłoką. 

Teraz jednak Sąd Apelacyjny w Warszawie zmienił ten wyrok i oddalił powództwo wobec Skarbu Państwa w całości. W ocenie sądu, państwo nie może ponosić odpowiedzialności za ryzykowne decyzje inwestorów, którzy świadomie powierzali swoje pieniądze prywatnej firmie, kuszącej ponadprzeciętnymi zyskami. Innymi słowy – opieszałość urzędów i prokuratury to jedno, ale inwestorzy muszą wziąć na siebie ciężar własnych wyborów. 

Ta decyzja jest kolejnym rozdziałem afery, która odcisnęła piętno nie tylko na tysiącach ludzi, ale i na całym systemie finansowym w Polsce. Pokazała, jak łatwo można zbudować iluzję bezpieczeństwa i jak wielu klientów gotowych jest zaryzykować, gdy obietnica zysków brzmi zbyt dobrze, by była prawdziwa. Amber Gold stało się lekcją, za którą społeczeństwo zapłaciło bardzo wysoką cenę – a konsekwencje tej lekcji odczuwamy do dziś.



wtorek, 26 sierpnia 2025

Skup platyny – gdzie sprzedać i ile jest warta?

 Choć platyna to jeden z cenionych metali szlachetnych, nie jest tak często oddawana do skupu jak srebro czy złoto. Jednak dziś to nie tylko szansa na zysk, ale również sposób na odzyskanie wartości z materiałów, które wydają się niepotrzebne.




Gdzie sprzedać platynę?

Punkty jubilerskie i lombardy to miejsca, które wiele osób kojarzy jako opcje do sprzedaży platyny. Warto jednak podkreślić, że platynę można także sprzedać w specjalistycznych skupach metali szlachetnych. Powodów, dla których czasem lepszym wyborem jest sprzedaż platyny w skupie, jest wiele. Nie chodzi już wyłącznie o korzystne warunki współpracy, ale także o możliwość sprzedaży nietypowych form surowca. Skup metali szlachetnych przyjmuje nie tylko platynę w postaci biżuterii, lecz również elementy techniczne, złom platyny, części przemysłowe, odpady laboratoryjne czy fragmenty urządzeń zawierających platynę. To sprawia, że tego typu punkty są bardziej elastyczne i otwarte na różnorodne źródła pochodzenia metalu – co bywa kluczowe dla klientów indywidualnych i firm technicznych.

Na co zwrócić uwagę, sprzedając platynę w skupie?

Wybierając miejsce sprzedaży platyny, warto postawić na sprawdzony skup metali szlachetnych. Co oznacza to w praktyce? Dobrym wyborem będzie taki skup, który oferuje przejrzystą wycenę i szybki proces transakcji. Ważne aby punkt skupu posiadał również certyfikaty i korzystał z nowoczesnych metod analizy, np. spektrometrii. Wtedy też możemy mieć pewność że oddawany przez nas surowiec jest rzetelnie wyceniony i perfekcyjnie oceniony co do zawartości metalu szlachetnego.

W jakiej formie platyna trafia najczęściej do skupu?

Platyna trafiająca do skupu występuje w różnych postaciach – od biżuterii po odpady przemysłowe czy techniczne. Złom techniczny z platyny często potrzebuje fachowej analizy, by dokładnie określić jego wartość. Dlatego renomowane skupy dysponują specjalistycznym sprzętem i wiedzą, które gwarantują precyzyjną wycenę.

Ile warta jest platyna w skupie?

Cena platyny jest uzależniona od jej czystości, formy oraz bieżącej sytuacji na rynku metali szlachetnych. Warto regularnie śledzić notowania platyny na giełdach surowcowych, analizować trendy wzrostowe oraz obserwować zmienność cen. Dzięki temu można lepiej wyczuć sezonowość i wybrać korzystny moment na sprzedaż. Jednak nie zawsze opłaca się czekać wyłącznie na wzrost cen – zbyt długie odkładanie transakcji może wiązać się z ryzykiem spadku wartości lub utraty okazji. Aktualne ceny skupu platyny można sprawdzać w najnowszych notowaniach giełdowych, rzadziej pojawiają się one na stronach skupu metali. Powodem jest dynamiczny charakter rynku – ceny platyny potrafią się zmieniać nawet kilka razy dziennie w zależności od globalnych trendów, kursów walut czy sytuacji gospodarczej. Dlatego wiele firm skupujących metale szlachetne podaje ceny indywidualnie, po dokonaniu analizy jakości i formy surowca.

Dlaczego warto korzystać z usług skupu metali szlachetnych?

Decydując się na profesjonalny skup metali szlachetnych, zyskujesz pewność uczciwej wyceny oraz odpowiedzialnego recyklingu odpadów. Specjalistyczne punkty oferują dokładną analizę składu metali, często przeprowadzaną za pomocą nowoczesnych metod spektrometrycznych, co pozwala na maksymalizację wartości sprzedawanych surowców. Szczególnie ważne jest to przy platynie, która nie zawsze występuje w postaci biżuterii — często są to materiały techniczne wymagające precyzyjnej wyceny.

Wśród firm zajmujących się skupem metali szlachetnych w Polsce Stellmet wyróżnia się doświadczeniem i zaufaniem klientów – prowadzi nie tylko skup platyny ale innych metali szlachetnych i surowców strategicznych. Szczegóły oferty skupu platyny: https://www.stellmet.pl/surowce/skup-metali-szlachetnych/platyna/




Disclosure: Artykuł sponsorowany partnera serwisu. Otrzymałem wynagrodzenie za jego publikację

niedziela, 17 sierpnia 2025

Strategia ochronna z wykorzystaniem opcji put – zabezpieczenie przed bessą

 Rynek finansowy podlega nieustannym wahaniom, a inwestorzy muszą liczyć się z ryzykiem zarówno wzrostów, jak i spadków cen aktywów. Kiedy na horyzoncie pojawiają się oznaki bessy, jednym z najskuteczniejszych narzędzi ochronnych jest zastosowanie opcji put. Tego typu strategia pozwala ograniczyć potencjalne straty, zachowując jednocześnie możliwość uczestniczenia w przyszłych wzrostach. W rękach świadomego inwestora opcje put mogą stać się swego rodzaju polisą ubezpieczeniową dla portfela.




Czym jest opcja put

Opcja put to kontrakt, który daje nabywcy prawo, ale nie obowiązek, sprzedaży określonego aktywa bazowego po ustalonej cenie wykonania w określonym czasie. W praktyce oznacza to, że jeśli cena rynkowa aktywa spadnie poniżej ceny wykonania, posiadacz opcji może sprzedać je po wyższej cenie ustalonej w kontrakcie. Dzięki temu spadki wartości portfela mogą być w dużej mierze zneutralizowane.

Dlaczego opcje put są skuteczne w ochronie portfela

Inwestorzy stosujący opcje put w strategiach ochronnych dążą do:

  • Ograniczenia maksymalnych strat w przypadku silnej przeceny na rynku

  • Zachowania ekspozycji na potencjalne wzrosty po okresie spadków

  • Uspokojenia emocji i podejmowania racjonalnych decyzji w czasie paniki

W odróżnieniu od prostego zamknięcia pozycji czy sprzedaży aktywów, opcje put pozwalają utrzymać inwestycje, jednocześnie minimalizując ryzyko głębokich strat.

Jak działa strategia protective put

Strategia protective put polega na jednoczesnym posiadaniu aktywa bazowego, np. akcji spółki lub ETF-u oraz zakupie opcji put na to samo aktywo. Jeśli cena rynkowa zaczyna spadać, zysk z opcji put równoważy stratę na akcjach. W sytuacji, gdy rynek odwraca trend i notowania rosną, inwestor korzysta z aprecjacji aktywa, a opcja put wygasa bez wartości, stanowiąc jedynie koszt ubezpieczenia.

Wybór parametrów opcji put

Podstawowe elementy, na które trzeba zwrócić uwagę, to:

  • Cena wykonania (strike price) – powinna być dobrana tak, aby zabezpieczać przed znaczącym spadkiem, ale nie była zbyt oddalona od bieżącej ceny rynkowej

  • Data wygaśnięcia – dopasowana do przewidywanego okresu ryzyka spadków

  • Premia opcyjna – koszt nabycia opcji, który stanowi cenę ochrony portfela

Dopasowanie tych parametrów wymaga znajomości rynku, analizy technicznej i fundamentalnej oraz oceny aktualnej zmienności.

Zalety i ograniczenia strategii

Zalety:

  • Ograniczenie strat do akceptowalnego poziomu

  • Możliwość uczestniczenia w potencjalnych wzrostach

  • Elastyczność w dostosowywaniu parametrów ochrony

Ograniczenia:

  • Koszt zakupu opcji, który obniża ostateczną stopę zwrotu

  • Ryzyko złego dobrania parametrów, co może skutkować niewystarczającą ochroną lub nadmiernymi kosztami

Integracja opcji put w portfelu inwestora

Zaawansowani inwestorzy często łączą opcje put z innymi strategiami, takimi jak covered call czy collar, aby zoptymalizować koszty ochrony. W praktyce można również używać opcji put sektorowych lub indeksowych, aby zabezpieczyć większą część portfela jednym instrumentem, zamiast kupować ochronę na pojedyncze spółki.

Znaczenie analizy zmienności

Ceny opcji put w dużej mierze zależą od poziomu zmienności implikowanej. Gdy rynek spodziewa się dużych wahań, premie opcyjne rosną, co zwiększa koszt strategii. Dlatego doświadczeni gracze często kupują opcje w okresach relatywnie niskiej zmienności, aby płacić mniej za ochronę. Wiedza o tym, kiedy nabyć opcję, jest równie istotna jak wybór odpowiedniego aktywa bazowego. Jeśli chcesz poznać szczegóły strategii ochronnej opcji put, kliknij tutaj i zapoznaj się z opracowaniami przygotowanymi przez analityków rynkowych.

Praktyczne zastosowanie i symulacje

Warto przeprowadzać symulacje scenariuszy rynkowych, aby ocenić, jak strategia protective put zachowa się w różnych warunkach. Można w tym celu wykorzystać kalkulatory opcyjne, dane historyczne czy oprogramowanie do backtestingu. Tego typu analiza pozwala nie tylko przewidzieć potencjalny zysk lub stratę, ale też określić optymalny moment wejścia w transakcję.

Strategia ochronna z wykorzystaniem opcji put to jedno z najbardziej efektywnych narzędzi zabezpieczania portfela przed bessą. Jej prawidłowe wdrożenie pozwala inwestorowi zachować spokój w czasach rynkowych turbulencji i utrzymać długoterminowy plan inwestycyjny bez paniki. Choć koszt opcji może wydawać się wysoki, w obliczu gwałtownych spadków stanowi on niewielką cenę za bezpieczeństwo i stabilność portfela.



Disclosure: Artykuł sponsorowany partnera serwisu. Otrzymałem wynagrodzenie za jego publikację

czwartek, 31 lipca 2025

Inflacja w lipcu 2025 najniższa od roku

 Główny Urząd Statystyczny opublikował szybki szacunek inflacji za lipiec 2025 r. Według danych, wskaźnik CPI wyniósł 3,1 proc. rok do roku, co oznacza wyraźny spadek względem czerwca (4,1 proc.). W ujęciu miesięcznym ceny wzrosły o 0,3 proc. Choć kierunek zmian był zgodny z przewidywaniami, sam poziom inflacji okazał się wyższy niż prognozował rynek – konsensus wskazywał na 2,85–2,9 proc., a niektórzy ekonomiści mówili nawet o zejściu do 2,5 proc.

Już w poprzednim wpisie, odnosząc się do czerwcowych danych, zwracałem uwagę, że inflacja może przekroczyć swój lokalny szczyt. Rzeczywiście, lipcowy odczyt potwierdza kontynuację dezinflacyjnego trendu – po raz pierwszy od wielu miesięcy inflacja znalazła się w granicach celu NBP (2,5 proc. ± 1 pkt proc.).

W strukturze inflacji ponownie widoczna była duża zmienność między kategoriami. Ceny żywności i napojów bezalkoholowych wzrosły o 4,9 proc. r/r (identycznie jak w czerwcu), ale w ujęciu miesięcznym spadły o 0,6 proc., co może wskazywać na sezonowe obniżki.

Ceny nośników energii wzrosły o 2,4 proc. r/r oraz o 1,1 proc. m/m. W tle znajdują się istotne zmiany regulacyjne, m.in. przywrócenie opłaty mocowej oraz zróżnicowane lokalnie odmrożenia taryf ciepła systemowego, które – jak podkreślali analitycy Santander – wprowadziły dużą niepewność co do finalnego wpływu na inflację.

Z kolei paliwa do prywatnych środków transportu, mimo rocznego spadku cen o 6,8 proc., w lipcu zdrożały o 3,5 proc. m/m. Może to sugerować odwracanie się trendu spadkowego, który dominował w poprzednich miesiącach.

Lipcowe dane wpisują się w scenariusz umiarkowanego spadku inflacji, który przewidywali ekonomiści m.in. z Santander Bank Polska. Według ich analiz, inflacja powinna dalej się obniżać i jesienią zbliżyć do celu NBP. Bank centralny zakłada w projekcji na III i IV kwartał inflację średnio na poziomie 2,9 proc. i 3,6 proc.

Choć inflacja wróciła do celu, RPP na sierpniowym posiedzeniu nie podejmie decyzji ws. stóp procentowych – pierwsze możliwe ruchy zapowiadane są dopiero na wrzesień. Rynek wycenia łącznie 1 pkt proc. obniżek w perspektywie 12 miesięcy, ale ich skala będzie ograniczana przez luźną politykę fiskalną i podwyżki cen administrowanych.

Spadek inflacji zbiega się w czasie z pogorszeniem nastrojów gospodarczych – według wskaźnika ESI w lipcu koniunktura w Polsce słabła. Jednocześnie pojawiły się pozytywne sygnały z gospodarek USA i strefy euro, które mogą wpływać na nastroje inwestorów i decyzje polityczne w Polsce.

Czekam teraz na pełny odczyt inflacji, który GUS opublikuje 14 sierpnia. To on pozwoli ocenić, jak trwały i szeroki jest obecny proces dezinflacyjny.

poniedziałek, 30 czerwca 2025

Inflacja jeszcze nie spadła tak jak ma spaść?

 Główny Urząd Statystyczny opublikował szybki szacunek inflacji za czerwiec 2025 roku. Według danych, wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych wzrósł o 4,1 proc. w ujęciu rocznym oraz o 0,1 proc. w ujęciu miesięcznym. To nieco więcej niż oczekiwania rynkowe, które zakładały inflację roczną na poziomie 4 proc. oraz spadek cen o 0,1 proc. w stosunku do maja. W maju inflacja wynosiła dokładnie 4 proc., co oznacza lekki wzrost tempa wzrostu cen.

Na wzrost inflacji wpłynęły przede wszystkim ceny żywności i napojów bezalkoholowych, które wzrosły o 4,9 proc. w porównaniu do czerwca ubiegłego roku. Największy wzrost zanotowano jednak w kategorii nośników energii – aż o 12,8 proc. rok do roku. Dobrą wiadomością dla konsumentów pozostaje spadek cen paliw – o 10 proc. względem czerwca 2024 roku. Inflacja bazowa, czyli wskaźnik nieuwzględniający cen żywności i energii, w maju wyniosła 3,3 proc. r/r, co oznacza spadek względem kwietnia (3,4 proc.).

Ekonomiści przewidują, że od lipca inflacja zacznie wyraźnie spadać. Zdaniem analityków Santander Bank Polska, do końca roku może się ona obniżyć poniżej 3 proc. rocznie. Również ekonomiści PKO BP prognozowali niewielki wzrost cen w czerwcu i sugerowali, że będzie to ostatni miesiąc z inflacją przekraczającą 4 proc. Ich zdaniem to efekt podwyżek cen żywności i paliw względem maja.

Opublikowane dane inflacyjne są istotnym czynnikiem dla decyzji Rady Polityki Pieniężnej dotyczących poziomu stóp procentowych. Celem inflacyjnym NBP jest 2,5 proc. r/r, z dopuszczalnym przedziałem od 1,5 do 3,5 proc. Ekonomiści są jednak podzieleni w kwestii możliwej decyzji RPP na najbliższym posiedzeniu zaplanowanym na 1–2 lipca. Część ekspertów uważa, że możliwa jest kolejna pauza w obniżkach stóp, po majowym cięciu o 50 pb, ze względu na niepewność związaną z polityką fiskalną i geopolityką.

Z kolei ekonomiści Credit Agricole prognozują, że RPP może zdecydować się na obniżkę stopy referencyjnej NBP o 25 pb – do poziomu 5 proc. Ich zdaniem istotnym argumentem będzie spodziewany w lipcu gwałtowny spadek inflacji, który zbliży się do celu NBP, a także decyzja rządu o przedłużeniu zamrożenia cen energii.

Mimo bieżącego spadku inflacji, prezes NBP Adam Glapiński przestrzega przed długoterminowymi ryzykami. W jego ocenie rosną fundamenty, które mogą zwiększyć presję inflacyjną w przyszłości, pomimo możliwego spadku cen gazu w lipcu. Decyzje w sprawie polityki pieniężnej będą więc zależeć zarówno od bieżących danych, jak i średnioterminowych prognoz inflacyjnych.

środa, 28 maja 2025

inPZU Bitcoin – nowy fundusz replikujący cenę bitcoina od PZU

 TFI PZU zapowiedziało wprowadzenie do swojej oferty funduszu inPZU Bitcoin, który od 28 sierpnia 2025 r. ma zapewnić inwestorom „czystą” ekspozycję na najpopularniejszą kryptowalutę świata. Produkt zastąpi w portfelu TFI PZU dotychczasowy inPZU Akcje Sektora Zrównoważonej Gospodarki Wodnej, stając się pierwszym na polskim rynku funduszem zgodnym z unijną dyrektywą UCITS, co – według PZU – gwarantuje podwyższony poziom ochrony osób inwestujących.

Historia bitcoina jest ściśle związana z globalnym kryzysem finansowym lat 2007–2009, który obnażył słabości tradycyjnego systemu bankowego i pośrednio zainspirował powstanie zdecentralizowanej waluty cyfrowej. Pierwszy blok łańcucha bitcoina (genesis block) pojawił się w styczniu 2009 r., a od tamtej pory aktywo to przechodziło liczne wzloty i upadki – od początkowego nieufnego podejścia analityków i faktycznych strat w wyniku ataków hakerskich, po stopniową akceptację instytucji finansowych i regulatorów. Przełomowym momentem był start amerykańskich ETF-ów na bitcoina na początku 2024 r., które otworzyły zagranicznym inwestorom drogę do cyfrowych aktywów przez tradycyjne platformy maklerskie.

Nowy fundusz TFI PZU działać będzie jako indeksowy, dążąc do wiernego odzwierciedlenia Bloomberg Bitcoin Index. Co najmniej 80% jego portfela stanowić będą instrumenty ETC i ETP, których wartość bazowa opiera się na fizycznych zasobach bitcoina, a pozostała część może być ulokowana w zabezpieczone depozyty i płynne papiery wartościowe. Minimalna pierwsza wpłata wynosi symboliczne 100 zł, a roczna opłata za zarządzanie ustalona jest na poziomie 0,5%. Fundusz wyceniany jest w złotych, z pełnym zabezpieczeniem walutowym, co eliminuje ryzyko kursowe.

Decyzja PZU wpisuje się w globalne trendy: poza amerykańskimi ETF-ami rośnie zainteresowanie kryptowalutami wśród rządów i banków centralnych (np. plany strategicznej rezerwy BTC w USA czy rozważana alokacja części rezerw Czech), a w Unii Europejskiej w życie wszedł już pakiet regulacji MiCA, zwiększających przejrzystość tego rynku. Z perspektywy masowych inwestorów fundusz inPZU Bitcoin stanowi wygodny i formalnie bezpieczny kanał do tego aktywa, bez konieczności samodzielnego zakładania portfela kryptograficznego czy angażowania się w ryzykowne giełdy.

Nie wiem czy dla klientów, którzy zainwestują w te fundusze, to dobrze czy źle. Mam takie przemyślenie, że już nie jeden raz zdarzało się tak, że w szczycie mody jakiegoś rynku/branży czy aktywa powstawać zaczynały ‘fundusze dla masowego klienta’ inwestujące w ten segment. Potem się to kończyło tym, że to wszystko upadało. Z resztą znamienne jest, że w bitcoinowy ma być przekształcony fundusz Zrównoważonej Gospodarki Wodnej…



poniedziałek, 5 maja 2025

Erste Bank zastąpi Santander – zmiana właściciela jednego z największych banków w Polsce

Na polskim rynku bankowym szykuje się duża zmiana. Austriacki Erste Bank ogłosił podpisanie umowy zakupu pakietu 49% udziałów w Santander Bank Polska oraz 50% udziałów w Santander TFI. Łączna wartość transakcji to około 7 miliardów złotych. Tym samym Erste – znany w regionie Europy Środkowo-Wschodniej gracz – wchodzi do Polski przez jedne z największych drzwi, przejmując niemal połowę udziałów w banku, który jeszcze do niedawna był postrzegany jako stabilna część hiszpańskiej grupy Banco Santander.

Santander, czyli historia połączenia z BZ WBK

Santander pojawił się w Polsce w 2011 roku, gdy przejął Bank Zachodni WBK od irlandzkiego AIB. W kolejnych latach konsekwentnie rozbudowywał swoją obecność, aż ostatecznie doprowadził do pełnego rebrandingu banku. Marka BZ WBK zniknęła z rynku, a jej miejsce zajął Santander Bank Polska – jeden z największych banków komercyjnych w kraju.

Dziś jednak sytuacja się odwraca. Hiszpanie wycofują się z Polski jako właściciele operacyjni – choć nadal zachowują wpływy poprzez Santander Consumer Bank, którego mają w pełni przejąć przed finalizacją umowy z Erste.

Dlaczego Erste?

Erste Group to jeden z największych banków w Europie Środkowej, z centralą w Wiedniu. Posiada silną pozycję w Austrii, Rumunii, Czechach, na Słowacji, Węgrzech, w Chorwacji i Serbii. Od lat rozbudowuje swoją obecność w regionie, koncentrując się na rynkach, które są rozwijające się, ale stabilne. Wejście do Polski to logiczny krok, biorąc pod uwagę wielkość rynku i jego potencjał.
Transakcja pod lupą inwestorów i analityków

Zakup 49% udziałów w Santander Bank Polska po cenie 584 zł za akcję wycenia bank na 2,2-krotność wartości księgowej z I kwartału 2025 r. i 11-krotność zysków z 2024 r. To relatywnie wysoka wycena – zwłaszcza jak na rynek, który w ostatnich miesiącach był pełen niepewności regulacyjnej i makroekonomicznej. Część komentatorów, w tym Michał Sobolewski z DM BOŚ, wyraża zdziwienie zarówno ceną, jak i szybkością, z jaką Santander zdecydował się sprzedać kontrolę nad bankiem.

Co więcej, forma transakcji – która nie wymaga ogłoszenia wezwania na pozostałe akcje – oznacza, że mniejszościowi akcjonariusze nie otrzymali oferty odkupu swoich udziałów. To może budzić frustrację i być postrzegane jako mało przejrzyste. Inwestorzy indywidualni zostali z nowym współwłaścicielem, bez możliwości łatwego wyjścia z inwestycji, podczas gdy czeka ich zapewne kolejny rebranding, zmiany organizacyjne i możliwe nowe ryzyka regulacyjne.

Czy Erste to wytrzyma?

Najwięcej wątpliwości budzi jednak sytuacja finansowa samego Erste. Michał Sobolewski zauważa, że bank będzie po tej transakcji w trudnej sytuacji kapitałowej. Z jednej strony, transakcja jest w pełni gotówkowa, co oznacza znaczne obciążenie bilansu. Z drugiej – Erste nie przejmuje pakietu większościowego, co sugeruje, że mogło nie być ich stać na większy udział.

W związku z tym rodzi się pytanie, które może mieć kluczowe znaczenie dla przyszłości banku: czy Erste udźwignie ten zakup? Czy Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) dopuści do wejścia na polski rynek podmiot, który może mieć trudności z utrzymaniem odpowiedniego bufora kapitałowego? Przewodniczący KNF Jacek Jastrzębski zaznaczył, że nowe inwestycje mogą zwiększyć konkurencyjność sektora, ale nie padły jednoznaczne deklaracje dotyczące tej konkretnej transakcji.

Co dalej?

Zamknięcie transakcji zaplanowano na IV kwartał 2025 roku, pod warunkiem spełnienia wymogów regulacyjnych oraz uprzedniej sprzedaży Santander Consumer Banku z Santander Bank Polska do hiszpańskiej grupy. Do tego czasu wiele może się wydarzyć – zarówno na poziomie rynku, jak i regulacyjnym.

Dla klientów banku zmiana właściciela może (choć nie musi) oznaczać zmiany – nową strategię, możliwy rebranding, zmodyfikowaną ofertę. Dla akcjonariuszy mniejszościowych to natomiast kolejna sytuacja, w której kluczowe decyzje zapadają ponad ich głowami.

Wejście Erste do Polski to znaczące wydarzenie, które może przetasować układ sił w sektorze bankowym. Pytanie, czy Austriacy będą w stanie skutecznie zarządzać tak dużym bankiem w nowym otoczeniu – i czy polski nadzór uzna ich za partnera wiarygodnego i wystarczająco silnego kapitałowo. Jedno jest pewne – Santander, który zainwestował lata i miliardy w rozwój w Polsce, przekazuje teraz pałeczkę. A Erste będzie musiało udowodnić, że wie, jak ją nie zgubić.



czwartek, 3 kwietnia 2025

Trump Economic World War - światowa wojna ekonomiczna rozpoczęta?

 Pamiętacie mój wpis sprzed 16 lat o Światowych wojnach ekonomicznych? Tak oto wydaje mi się, że wkraczamy w kolejną fazę eskalacji tego konfliktu. To co robi administracja USA pod przywództwem Donalda Trumpa to odpalenie coraz bardziej "gorącej" fazy działań na tym polu.

Ameryka przez dekady opierała swój dobrobyt na konsensusie polegającym na tym, że jest z jednej strony gwarantem światowego ładu i wolnego handlu, a z drugiej beneficjentem tegoż wolnego handlu, dzięki czemu może w sposób swobodny produkować pieniądze i kupować za nie dobra na całym świecie.

Wydaje się, że ta epoka odchodzi do lamusa. Jaki będzie efekt zobaczymy, ale już od dawna wydawało się, że status quo jest nie do utrzymania na dłuższą metę. USA w rywalizacji z Chinami potrzebuje odbudować bazę przemysłową, a do tego potrzebne są pieniądze, które nie powinny "wyciekać za granicę". Krótkoterminowo odbywa się to kosztem rozwalenia wypracowanych przez dekady i zoptymalizowanych łańcuchów dostaw, które profitowały finansjerę z Wall Streeet. Oto dlaczego giełda świeci na czerwono.

Tylko, że tak jak na każdej wojnie, tak i na ekonomicznej, są przegrani i są wygrani. Ktoś zarobi na tym, że strumienie pieniędzy przekierują się w inną stronę.


niedziela, 9 marca 2025

Gdzie zaprowadzi nas wojna handlowa Trumpa?

 Globalna wojna handlowa zapoczątkowana przez Donalda Trumpa to nie tylko seria drastycznych posunięć w sferze ceł, ale przede wszystkim sygnał zmiany w światowym porządku gospodarczym. W ciągu ostatnich miesięcy, wprowadzając 25-procentowe cła na towary z Meksyku i Kanady – z wyjątkiem kanadyjskich surowców energetycznych, które obciążone są jedynie 10-procentową stawką – a także podwyższając taryfy na towary chińskie, administracja amerykańska rozpoczęła coś, co można nazwać prawdziwą wojną celną. Takie posunięcia, choć mające na celu odbudowę amerykańskiej gospodarki i zmniejszenie deficytu handlowego, niesie ze sobą ogromne konsekwencje dla całego świata.

Trzeba przyznać, że patrząc wstecz, potęga USA po drugiej wojnie światowej opierała się w dużej mierze na znoszeniu barier handlowych. Globalizacja, która wtedy zapoczątkowała niebywały wzrost gospodarczy, stała się fundamentem współpracy międzynarodowej. Dlatego niezwykle dziwne wydaje się, że dzisiaj, w dobie, gdy globalizacja posunęła si
ę być może za daleko, stawia się cła nawet na towary pochodzące z najbliższych sojuszników, takich jak Kanada. Czy w tym działaniach kryje się przemyślana strategia, czy raczej celowe błądzenie i miotanie się w poszukiwaniu winnych? Trudno jednoznacznie stwierdzić, ale już teraz widoczne są pierwsze efekty – chaos w łańcuchach dostaw, wzrost cen i niepewność rynkowa, które zdają się przeczyć dotychczasowemu trendowi liberalizacji handlu.

W Stanach Zjednoczonych presja inflacyjna nabiera tempa. Wyższe koszty importowanych towarów przekładają się na ceny w sklepach, co w połączeniu z zakłóceniami w globalnych łańcuchach dostaw powoduje, że konsumenci zaczynają odczuwać skutki protekcjonistycznej polityki na własnej skórze. Firmy, szczególnie te z sektorów motoryzacyjnego czy elektronicznego, zmuszone są do podnoszenia cen swoich produktów, co tylko potęguje obawy o dalszy wzrost inflacji i opóźnienie ewentualnych obniżek stóp procentowych przez Fed. Niepewność wśród inwestorów, którzy zamiast inwestować w akcje, kierują swoje środki ku obligacjom czy złotu, dodatkowo komplikuje sytuację na rynkach finansowych.

Efekty tej wojny celnej rozchodzą się jednak daleko poza granice USA. Państwa takie jak Kanada, Meksyk czy Chiny już zapowiadają odwetowe taryfy, a Unia Europejska, choć nie jest bezpośrednio objęta najwyższymi stawkami, nie pozostaje bierna. Wprowadzanie ceł na import amerykańskich towarów oraz możliwość eskalacji sporów handlowych powodują, że globalne łańcuchy dostaw zaczynają tracić na spójności. Dla krajów europejskich, których gospodarki opierają się na silnych relacjach handlowych z USA, efekt domina może być znaczący. W Europie, gdzie sektor motoryzacyjny generuje biliony euro PKB i zatrudnia miliony osób, niepewność handlowa odbija się negatywnie na wycenach spółek oraz perspektywach inwestycyjnych.

Sytuacja Polski, choć na pierwszy rzut oka wydaje się mniej dotknięta bezpośrednimi cełami (bezpośredni eksport do USA stanowi zaledwie kilka procent ogólnej wymiany handlowej), również nie pozostaje bez konsekwencji. Jako członek Unii Europejskiej, Polska doświadcza efektów spowolnienia wzrostu gospodarczego i spadku zamówień wynikających z ogólnoeuropejskiej recesji wywołanej konfliktem handlowym. Problemy europejskich gigantów motoryzacyjnych, których zakłady często funkcjonują na terenach Polski, mogą prowadzić do dalszych komplikacji w sektorze przemysłowym, co w konsekwencji odbije się na rynku pracy i inwestycjach.

Osobiście uważam, że obserwujemy moment zwrotny, który może przyspieszyć proces deglobalizacji. To ironiczne, że kraj, który zbudował swoją potęgę właśnie na zasadzie znoszenia barier i otwarciu się na światowy rynek, teraz decyduje się na protekcjonistyczne posunięcia, nakładając cła nawet na tak bliskich partnerów jak Kanada. Można się zastanawiać, czy polityka ta ma jasno określony cel, czy raczej jest wynikiem chaotycznego miotania się w poszukiwaniu krótkoterminowych korzyści politycznych, które mogą przynieść więcej szkody niż pożytku w dłuższej perspektywie.

Patrząc na przyszłość, wojna celna może oznaczać poważne zaburzenia w światowym handlu. Konsumenci będą płacić więcej, a firmy – zwłaszcza te zależne od globalnych łańcuchów dostaw – mogą zmagać się z rosnącymi kosztami produkcji. Niepewność co do dalszych posunięć administracji amerykańskiej sprawia, że inwestorzy będą ostrożni, co może prowadzić do dalszych spadków na giełdach. Rynki walutowe również mogą zostać zrewidowane, gdyż kraje dotknięte odwetowymi cłami mogą odczuwać presję na osłabienie swoich walut.

Dla Unii Europejskiej i Polski kluczowe będzie znalezienie równowagi między ochroną własnych interesów a koniecznością utrzymania otwartości handlowej. UE, która od lat promowała integrację i liberalizację rynku, musi teraz stawić czoła wyzwaniom związanym z deglobalizacją. Polska, choć stosunkowo niewielkim graczem na arenie międzynarodowej, może odczuć pośrednie skutki globalnego spowolnienia i wzrostu inflacji, co z kolei wpłynie na konkurencyjność krajowej gospodarki. W obliczu takich wyzwań konieczne będą przemyślane decyzje zarówno ze strony polityków, jak i przedsiębiorców, którzy będą zmuszeni do adaptacji do nowego, mniej przewidywalnego porządku światowego.

Obserwujemy bowiem, jak bardzo rynek globalny uległ transformacji – z systemu otwartej współpracy międzynarodowej przechodzimy w kierunku coraz bardziej protekcjonistycznych rozwiązań, które mogą w dłuższej perspektywie zaszkodzić nie tylko pojedynczym gospodarkom, ale całemu systemowi światowej wymiany handlowej. Warto się zastanowić, czy ta zmiana jest nieuniknionym etapem ewolucji globalnej gospodarki, czy raczej chwilowym odruchem, który w efekcie przyniesie więcej strat niż zysków.

Wojna handlowa Trumpa to zatem nie tylko polityczne posunięcie, ale także sygnał, że światowy system handlowy stoi u progu radykalnych przemian. Czas pokaże, czy protekcjonistyczne działania przyczynią się do odbudowy gospodarki amerykańskiej, czy też staną się katalizatorem długotrwałych problemów dla całego świata. Na pewno jednak już teraz nie można mówić o powrocie do dawnej epoki bez barier – współczesny świat handlu jest znacznie bardziej skomplikowany, a konsekwencje takich decyzji będą odczuwalne przez wiele lat.

poniedziałek, 17 lutego 2025

Nowy rządowy program mieszkaniowy?

 Rząd z pompą ogłosił nowy program "Klucz do mieszkania", który ma być rewolucją w polityce mieszkaniowej. Ale czy to faktycznie coś zmieni, czy znów mamy do czynienia z pustą obietnicą? Przypomnijmy sobie "kredyt 0%" – rozgrzał oczekiwania, ale ostatecznie nie tylko nie przyniósł żadnej rewolucji, ale wręcz nie zaistniał. Czy tym razem będzie inaczej?

Patrząc na założenia programu, można odnieść wrażenie, że ktoś postanowił skleić kilka pomysłów w jedną całość i zobaczyć, czy coś z tego wyjdzie. Wsparcie dla mieszkalnictwa społecznego i komunalnego? Brzmi dobrze, ale to nie jest nowy pomysł. TBS-y od lat funkcjonują w tym modelu, a SIM-y, choć nowsze, miały budować mieszkania na wynajem, a nie na sprzedaż – skąd więc nagła zmiana koncepcji? To wygląda jak eksperyment bez jasnych podstaw.

Kolejna sprawa to ograniczenie zakupu mieszkań w ramach programu do rynku wtórnego. To ma niby uderzyć w deweloperów, ale czy przypadkiem nie wyjdzie na to, że największymi beneficjentami będą flipperzy? Ci sami, którzy mieli problem z wyjściem z inwestycji i teraz mogą liczyć na dodatkowy popyt napędzony rządowym wsparciem. Czy to nie jest przypadkiem program "flipper+", który zamiast pomagać zwykłym ludziom, ułatwi odsprzedaż mieszkań, które w ostatnich miesiącach nie znalazły chętnych?

Do tego wmieszano jeszcze akademiki – po co? Dlaczego w programie mającym rozwiązywać problem dostępności mieszkań dla zwykłych ludzi nagle pojawia się kwestia domów studenckich? To wygląda jak wrzucenie wszystkiego do jednego worka, żeby zwiększyć medialny efekt.

Dodatkowo, brakuje szczegółów. Kto będzie zarządzał tym programem? Jakie będą dokładne kryteria? Co z limitem cenowym, który mogą ustalać gminy – czy to nie wprowadzi bałaganu i lokalnych absurdów? Na razie mamy jedynie prezentację ogólnych założeń, a konkretów brak. Wygląda to bardziej na ruch PR-owy niż rzeczywiście przemyślaną strategię.

Czy "Klucz do mieszkania" faktycznie coś zmieni? A może to kolejny projekt, który ładnie wygląda w prezentacjach, ale w praktyce nie przyniesie realnych efektów? Na razie więcej tu pytań niż odpowiedzi.



piątek, 31 stycznia 2025

Czy Czarnecki jeszcze postawi na swoim?

 Pamiętacie "Plan Zdzisława" i to jak odebrano Czarneckiemu Getin Bank? Saga zaczęła się w 2018 roku, po drodze mieliśmy nacjonalizację Idea Banku a potem przymusową restrukturyzację Getinu. Czarnecki jednak sądzi się od lat z polskim Państwem i oto pojawił się wyrok...

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uznał we środę, że decyzja Bankowego Funduszu Gwarancyjnego o wszczęciu przymusowej restrukturyzacji była niezgodna z prawem.  Wyrok wynika z wcześniejszego orzeczenia TSUE, który stwierdził, że BFG nie powinien być w konflikcie interesów, a weryfikacja czy tak było należy do sądu. No i sąd chyba zweryfikował...

 Czarnecki skomentował ten wyrok jako potwierdzenie bezprawnego przejęcia banku, które – według niego – było częścią "planu Zdzisława". Wyraził nadzieję na podobne rozstrzygnięcie w sprawie Idea Banku, choć zaznaczył, że skutków decyzji BFG nie da się już odwrócić, a wiele osób poniosło poważne straty. Wezwał także do pociągnięcia winnych do odpowiedzialności.

Jak to się skończy? Nie zdziwiłbym się, że będzie tak jak w przypadku sporu PZU z Eureko, kilka lat sporów przed trybunałem arbitrażowym gdzieś na zachodzi i klęska polskiego państwa, które będzie musiało płacić sowite odszkodowanie...

sobota, 25 stycznia 2025

Złote monety kolekcjonerskie: inwestycja w cenne kruszce

 Zainteresowanie złotem inwestycyjnym w Polsce znacznie wzrosło. Po części w związku z konfliktem zbrojnym w Ukrainie i niepewną sytuacją naszego kraju, a po części z galopującą inflacją, której doświadczyliśmy w ostatnich latach. Namnażające się problemy przypomniały o tym, że inwestycja w złoto może być dobrą formą zabezpieczenia swoich oszczędności. Ale czy wybór złotych monet kolekcjonerskich ma w tym przypadku sens? Zdecydowanie tak.






Złote monety kolekcjonerskie to podwójna inwestycja

Wybór standardowych, złotych monet bulionowych na swoją pierwszą lub kolejną inwestycję w złoto, wiąże się przede wszystkim z osadzeniem posiadanych funduszy w cennym kruszcu. Bo ich wartość wyznacza w największej mierze zawartość złota w stopie. To oczywiście wciąż bardzo dobry wybór, bo w ujęciu długoterminowym można zauważyć tendencję wzrostową kursu złota – kruszec stale zyskuje na wartości, nawet pomimo wahań ceny.

Ale kolekcjonerskie złote monety mają pewną istotną zaletę: dodatkową wartość wynikającą z ich historyczności lub ograniczonej emisji. Im są starsze, tym mogą być więcej warte – zarówno ze względu na możliwy wzrost kursu złota, jak i na wspomnianą wartość historyczną. Opłacalne może być inwestowanie nie tylko w złote monety, które już w momencie zakupu są wiekowe, ale również w te całkiem nowe, z ograniczonym nakładem. Im niższy nakład, tym większe prawdopodobieństwo, że z czasem dane monety będą bardzo pożądane przez kolekcjonerów oraz inwestorów.

Gdzie kupować złote monety kolekcjonerskie?

Inwestycja w złoto, bez względu na to, czy chodzi o złote sztabki, złote monety bulionowe czy rzadkie okazy kolekcjonerskie, zawsze powinna być dobrze przemyślana pod względem bezpieczeństwa. Niestety na rynku wciąż nie brakuje fałszerzy (choć w przypadku monet stworzenie podróbki jest bardzo trudne ze względu na ich walory ozdobne) i osób, które polują na początkujących, niedoświadczonych inwestorów. Takich, którzy nie znają jeszcze wartości złota, nie do końca wiedzą, jak rozpoznać złoto inwestycyjne i tak dalej.

Najbardziej bezpiecznym rozwiązaniem jest więc kupowanie złotych monet wyłącznie od renomowanych sprzedawców, takich jak producenci złota i oficjalni dealerzy tego kruszcu. Na polskim rynku wysokim zaufaniem cieszy się Mennica Polska – polski lider w produkcji złotych monet, sztabek i numizmatów. Bez większego kłopotu wybierzesz ciekawe monety kolekcjonerskie w Mennicy Polskiej, bo ich wybór jest naprawdę spory, a co więcej, instytucja umożliwia wybór i zamawianie złotych monet przez internet.

W które złote monety kolekcjonerskie warto zainwestować?

Jak wspomnieliśmy, równie dobrą decyzją przy wyborze złota inwestycyjnego będzie postawienie na kolekcjonerskie monety historyczne, jak i te po prostu limitowane. Ale czy są jakieś konkretne serie, których zakup może być szczególnie opłacalny?

Wysokim zainteresowaniem od lat cieszą się złote monety z wizerunkiem postaci, które odegrały istotną rolę w świecie kultury, sztuki, nauki lub historii przeróżnych państw. Dotyczy to również monet jubileuszowych, a więc wydawanych w ograniczonym nakładzie np. z okazji okrągłej rocznicy ważnego wydarzenia bądź upamiętniających narodziny czy śmierć znanej osoby.



Disclosure: Artykuł sponsorowany partnera serwisu. Otrzymałem wynagrodzenie za jego publikację

piątek, 10 stycznia 2025

Nowe regulacje rynku kantorów internetowych, cinkcicarz i KNF

Rynek kantorów internetowych w Polsce kiedyś cieszył się dynamicznym rozwojem, jednak obecnie przechodzi przez poważne zmiany i wyzwania, które rzucają cień na przyszłość tej branży. Ostatnie wydarzenia, takie jak cofnięcie licencji Conotoxii, spółki powiązanej z Cinkciarz.pl, oraz plany tego samego podmiotu dotyczące przekształcenia się w bank, wywołują liczne pytania i budzą wątpliwości.

Decyzja Komisji Nadzoru Finansowego o cofnięciu licencji dla Conotoxii ukazała głębokie problemy regulacyjne, z jakimi zmaga się branża kantorów internetowych. W wyniku tej decyzji klienci doświadczyli poważnych opóźnień w realizacji przelewów, co podkopało zaufanie do sektora. Choć działania KNF mogą być postrzegane jako próba wprowadzenia ładu w tej części rynku finansowego, ich spóźniony charakter pozostawia wiele do życzenia. Wcześniej brak wyraźnych regulacji pozwalał na funkcjonowanie kantorów w szarej strefie prawnej, gdzie ochrona klientów była marginalna, a transparentność działań niewystarczająca. Działania KNF po raz kolejny ujawniają ich reaktywny i spóźniony charakter. Już wcześniejsze problemy na rynku były przez KNF obsługiwane w sposób opieszały, a regulator wielokrotnie przeoczał poważne kłopoty systemowe. Jednocześnie KNF ma tendencję do nagłego i niespodziewanego skupiania się na podmiotach, które od dłuższego czasu działają na rynku, zamiast odpowiednio wcześnie reagować na potencjalne zagrożenia. Wiele razy na łamach bloga krytykowałem bezsensowność niektórych działań KNF, na przykład w kontekście listy ostrzeżeń publicznych.

W odpowiedzi na te trudności Cinkciarz.pl ogłosił plany ubiegania się o licencję bankową w jednym z krajów Unii Europejskiej. Ma to być sposobem na obejście ograniczeń narzuconych przez polskiego regulatora oraz otwarcie drogi do dalszego świadczenia usług na międzynarodową skalę. Niemniej jednak uzyskanie takiej licencji wiąże się z rygorystycznymi wymogami kapitałowymi i regulacyjnymi. W mojej opinii, plany te są nierealne – trudno wyobrazić sobie, że jakikolwiek europejski regulator zgodzi się na udzielenie licencji bankowej podmiotowi, który znajduje się w centrum kontrowersji prawnych. Istnieje podejrzenie, że ten ruch może być jedynie próbą zyskania czasu na rozwiązanie konfliktów z klientami. Prawdziwy stan rzeczy w spółce pozostaje niejasny, co dodatkowo utrudnia ocenę jej wiarygodności.

Branża kantorów internetowych w Polsce zdaje się osiągnęła już szczyt swojego rozwoju kilka lat temu, a obecnie przechodzi przez proces stopniowej kontrakcji. W ostatnich latach niektóre kantory zakończyły działalność lub ogłosiły upadłość, co świadczy o malejącej rentowności tego rynku. Operowanie na bardzo niskich marżach czyni konkurowanie z fintechami, takimi jak Revolut, czy z kantorami oferowanymi przez banki niezwykle trudnym zadaniem. Dodatkowo, malejące zapotrzebowanie na waluty obce – spowodowane między innymi przewalutowaniem wielu kredytów hipotecznych w wyniku ugód – również negatywnie wpływa na kondycję branży.

Nowe regulacje, wprowadzone przez Ministerstwo Finansów, wymagające od kantorów internetowych posiadania statusu dostawcy usług płatniczych, mają poprawić ochronę klientów, ale jednocześnie zwiększają koszty działalności. Może to doprowadzić do dalszej konsolidacji rynku, na którym dominować będą najwięksi gracze, podczas gdy mniejsze podmioty zostaną zmuszone do zamknięcia działalności.

Podsumowując, rynek kantorów internetowych stoi w obliczu kolejnych istotnych przemian. Zarówno decyzje regulatorów, jak i zmiany w preferencjach klientów, mogą na trwałe zmienić jego kształt, ciekaw jestem jak to się dalej potoczy.



Zobacz też:


-->