poniedziałek, 5 maja 2025

Erste Bank zastąpi Santander – zmiana właściciela jednego z największych banków w Polsce

Na polskim rynku bankowym szykuje się duża zmiana. Austriacki Erste Bank ogłosił podpisanie umowy zakupu pakietu 49% udziałów w Santander Bank Polska oraz 50% udziałów w Santander TFI. Łączna wartość transakcji to około 7 miliardów złotych. Tym samym Erste – znany w regionie Europy Środkowo-Wschodniej gracz – wchodzi do Polski przez jedne z największych drzwi, przejmując niemal połowę udziałów w banku, który jeszcze do niedawna był postrzegany jako stabilna część hiszpańskiej grupy Banco Santander.

Santander, czyli historia połączenia z BZ WBK

Santander pojawił się w Polsce w 2011 roku, gdy przejął Bank Zachodni WBK od irlandzkiego AIB. W kolejnych latach konsekwentnie rozbudowywał swoją obecność, aż ostatecznie doprowadził do pełnego rebrandingu banku. Marka BZ WBK zniknęła z rynku, a jej miejsce zajął Santander Bank Polska – jeden z największych banków komercyjnych w kraju.

Dziś jednak sytuacja się odwraca. Hiszpanie wycofują się z Polski jako właściciele operacyjni – choć nadal zachowują wpływy poprzez Santander Consumer Bank, którego mają w pełni przejąć przed finalizacją umowy z Erste.

Dlaczego Erste?

Erste Group to jeden z największych banków w Europie Środkowej, z centralą w Wiedniu. Posiada silną pozycję w Austrii, Rumunii, Czechach, na Słowacji, Węgrzech, w Chorwacji i Serbii. Od lat rozbudowuje swoją obecność w regionie, koncentrując się na rynkach, które są rozwijające się, ale stabilne. Wejście do Polski to logiczny krok, biorąc pod uwagę wielkość rynku i jego potencjał.
Transakcja pod lupą inwestorów i analityków

Zakup 49% udziałów w Santander Bank Polska po cenie 584 zł za akcję wycenia bank na 2,2-krotność wartości księgowej z I kwartału 2025 r. i 11-krotność zysków z 2024 r. To relatywnie wysoka wycena – zwłaszcza jak na rynek, który w ostatnich miesiącach był pełen niepewności regulacyjnej i makroekonomicznej. Część komentatorów, w tym Michał Sobolewski z DM BOŚ, wyraża zdziwienie zarówno ceną, jak i szybkością, z jaką Santander zdecydował się sprzedać kontrolę nad bankiem.

Co więcej, forma transakcji – która nie wymaga ogłoszenia wezwania na pozostałe akcje – oznacza, że mniejszościowi akcjonariusze nie otrzymali oferty odkupu swoich udziałów. To może budzić frustrację i być postrzegane jako mało przejrzyste. Inwestorzy indywidualni zostali z nowym współwłaścicielem, bez możliwości łatwego wyjścia z inwestycji, podczas gdy czeka ich zapewne kolejny rebranding, zmiany organizacyjne i możliwe nowe ryzyka regulacyjne.

Czy Erste to wytrzyma?

Najwięcej wątpliwości budzi jednak sytuacja finansowa samego Erste. Michał Sobolewski zauważa, że bank będzie po tej transakcji w trudnej sytuacji kapitałowej. Z jednej strony, transakcja jest w pełni gotówkowa, co oznacza znaczne obciążenie bilansu. Z drugiej – Erste nie przejmuje pakietu większościowego, co sugeruje, że mogło nie być ich stać na większy udział.

W związku z tym rodzi się pytanie, które może mieć kluczowe znaczenie dla przyszłości banku: czy Erste udźwignie ten zakup? Czy Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) dopuści do wejścia na polski rynek podmiot, który może mieć trudności z utrzymaniem odpowiedniego bufora kapitałowego? Przewodniczący KNF Jacek Jastrzębski zaznaczył, że nowe inwestycje mogą zwiększyć konkurencyjność sektora, ale nie padły jednoznaczne deklaracje dotyczące tej konkretnej transakcji.

Co dalej?

Zamknięcie transakcji zaplanowano na IV kwartał 2025 roku, pod warunkiem spełnienia wymogów regulacyjnych oraz uprzedniej sprzedaży Santander Consumer Banku z Santander Bank Polska do hiszpańskiej grupy. Do tego czasu wiele może się wydarzyć – zarówno na poziomie rynku, jak i regulacyjnym.

Dla klientów banku zmiana właściciela może (choć nie musi) oznaczać zmiany – nową strategię, możliwy rebranding, zmodyfikowaną ofertę. Dla akcjonariuszy mniejszościowych to natomiast kolejna sytuacja, w której kluczowe decyzje zapadają ponad ich głowami.

Wejście Erste do Polski to znaczące wydarzenie, które może przetasować układ sił w sektorze bankowym. Pytanie, czy Austriacy będą w stanie skutecznie zarządzać tak dużym bankiem w nowym otoczeniu – i czy polski nadzór uzna ich za partnera wiarygodnego i wystarczająco silnego kapitałowo. Jedno jest pewne – Santander, który zainwestował lata i miliardy w rozwój w Polsce, przekazuje teraz pałeczkę. A Erste będzie musiało udowodnić, że wie, jak ją nie zgubić.



czwartek, 3 kwietnia 2025

Trump Economic World War - światowa wojna ekonomiczna rozpoczęta?

 Pamiętacie mój wpis sprzed 16 lat o Światowych wojnach ekonomicznych? Tak oto wydaje mi się, że wkraczamy w kolejną fazę eskalacji tego konfliktu. To co robi administracja USA pod przywództwem Donalda Trumpa to odpalenie coraz bardziej "gorącej" fazy działań na tym polu.

Ameryka przez dekady opierała swój dobrobyt na konsensusie polegającym na tym, że jest z jednej strony gwarantem światowego ładu i wolnego handlu, a z drugiej beneficjentem tegoż wolnego handlu, dzięki czemu może w sposób swobodny produkować pieniądze i kupować za nie dobra na całym świecie.

Wydaje się, że ta epoka odchodzi do lamusa. Jaki będzie efekt zobaczymy, ale już od dawna wydawało się, że status quo jest nie do utrzymania na dłuższą metę. USA w rywalizacji z Chinami potrzebuje odbudować bazę przemysłową, a do tego potrzebne są pieniądze, które nie powinny "wyciekać za granicę". Krótkoterminowo odbywa się to kosztem rozwalenia wypracowanych przez dekady i zoptymalizowanych łańcuchów dostaw, które profitowały finansjerę z Wall Streeet. Oto dlaczego giełda świeci na czerwono.

Tylko, że tak jak na każdej wojnie, tak i na ekonomicznej, są przegrani i są wygrani. Ktoś zarobi na tym, że strumienie pieniędzy przekierują się w inną stronę.


niedziela, 9 marca 2025

Gdzie zaprowadzi nas wojna handlowa Trumpa?

 Globalna wojna handlowa zapoczątkowana przez Donalda Trumpa to nie tylko seria drastycznych posunięć w sferze ceł, ale przede wszystkim sygnał zmiany w światowym porządku gospodarczym. W ciągu ostatnich miesięcy, wprowadzając 25-procentowe cła na towary z Meksyku i Kanady – z wyjątkiem kanadyjskich surowców energetycznych, które obciążone są jedynie 10-procentową stawką – a także podwyższając taryfy na towary chińskie, administracja amerykańska rozpoczęła coś, co można nazwać prawdziwą wojną celną. Takie posunięcia, choć mające na celu odbudowę amerykańskiej gospodarki i zmniejszenie deficytu handlowego, niesie ze sobą ogromne konsekwencje dla całego świata.

Trzeba przyznać, że patrząc wstecz, potęga USA po drugiej wojnie światowej opierała się w dużej mierze na znoszeniu barier handlowych. Globalizacja, która wtedy zapoczątkowała niebywały wzrost gospodarczy, stała się fundamentem współpracy międzynarodowej. Dlatego niezwykle dziwne wydaje się, że dzisiaj, w dobie, gdy globalizacja posunęła si
ę być może za daleko, stawia się cła nawet na towary pochodzące z najbliższych sojuszników, takich jak Kanada. Czy w tym działaniach kryje się przemyślana strategia, czy raczej celowe błądzenie i miotanie się w poszukiwaniu winnych? Trudno jednoznacznie stwierdzić, ale już teraz widoczne są pierwsze efekty – chaos w łańcuchach dostaw, wzrost cen i niepewność rynkowa, które zdają się przeczyć dotychczasowemu trendowi liberalizacji handlu.

W Stanach Zjednoczonych presja inflacyjna nabiera tempa. Wyższe koszty importowanych towarów przekładają się na ceny w sklepach, co w połączeniu z zakłóceniami w globalnych łańcuchach dostaw powoduje, że konsumenci zaczynają odczuwać skutki protekcjonistycznej polityki na własnej skórze. Firmy, szczególnie te z sektorów motoryzacyjnego czy elektronicznego, zmuszone są do podnoszenia cen swoich produktów, co tylko potęguje obawy o dalszy wzrost inflacji i opóźnienie ewentualnych obniżek stóp procentowych przez Fed. Niepewność wśród inwestorów, którzy zamiast inwestować w akcje, kierują swoje środki ku obligacjom czy złotu, dodatkowo komplikuje sytuację na rynkach finansowych.

Efekty tej wojny celnej rozchodzą się jednak daleko poza granice USA. Państwa takie jak Kanada, Meksyk czy Chiny już zapowiadają odwetowe taryfy, a Unia Europejska, choć nie jest bezpośrednio objęta najwyższymi stawkami, nie pozostaje bierna. Wprowadzanie ceł na import amerykańskich towarów oraz możliwość eskalacji sporów handlowych powodują, że globalne łańcuchy dostaw zaczynają tracić na spójności. Dla krajów europejskich, których gospodarki opierają się na silnych relacjach handlowych z USA, efekt domina może być znaczący. W Europie, gdzie sektor motoryzacyjny generuje biliony euro PKB i zatrudnia miliony osób, niepewność handlowa odbija się negatywnie na wycenach spółek oraz perspektywach inwestycyjnych.

Sytuacja Polski, choć na pierwszy rzut oka wydaje się mniej dotknięta bezpośrednimi cełami (bezpośredni eksport do USA stanowi zaledwie kilka procent ogólnej wymiany handlowej), również nie pozostaje bez konsekwencji. Jako członek Unii Europejskiej, Polska doświadcza efektów spowolnienia wzrostu gospodarczego i spadku zamówień wynikających z ogólnoeuropejskiej recesji wywołanej konfliktem handlowym. Problemy europejskich gigantów motoryzacyjnych, których zakłady często funkcjonują na terenach Polski, mogą prowadzić do dalszych komplikacji w sektorze przemysłowym, co w konsekwencji odbije się na rynku pracy i inwestycjach.

Osobiście uważam, że obserwujemy moment zwrotny, który może przyspieszyć proces deglobalizacji. To ironiczne, że kraj, który zbudował swoją potęgę właśnie na zasadzie znoszenia barier i otwarciu się na światowy rynek, teraz decyduje się na protekcjonistyczne posunięcia, nakładając cła nawet na tak bliskich partnerów jak Kanada. Można się zastanawiać, czy polityka ta ma jasno określony cel, czy raczej jest wynikiem chaotycznego miotania się w poszukiwaniu krótkoterminowych korzyści politycznych, które mogą przynieść więcej szkody niż pożytku w dłuższej perspektywie.

Patrząc na przyszłość, wojna celna może oznaczać poważne zaburzenia w światowym handlu. Konsumenci będą płacić więcej, a firmy – zwłaszcza te zależne od globalnych łańcuchów dostaw – mogą zmagać się z rosnącymi kosztami produkcji. Niepewność co do dalszych posunięć administracji amerykańskiej sprawia, że inwestorzy będą ostrożni, co może prowadzić do dalszych spadków na giełdach. Rynki walutowe również mogą zostać zrewidowane, gdyż kraje dotknięte odwetowymi cłami mogą odczuwać presję na osłabienie swoich walut.

Dla Unii Europejskiej i Polski kluczowe będzie znalezienie równowagi między ochroną własnych interesów a koniecznością utrzymania otwartości handlowej. UE, która od lat promowała integrację i liberalizację rynku, musi teraz stawić czoła wyzwaniom związanym z deglobalizacją. Polska, choć stosunkowo niewielkim graczem na arenie międzynarodowej, może odczuć pośrednie skutki globalnego spowolnienia i wzrostu inflacji, co z kolei wpłynie na konkurencyjność krajowej gospodarki. W obliczu takich wyzwań konieczne będą przemyślane decyzje zarówno ze strony polityków, jak i przedsiębiorców, którzy będą zmuszeni do adaptacji do nowego, mniej przewidywalnego porządku światowego.

Obserwujemy bowiem, jak bardzo rynek globalny uległ transformacji – z systemu otwartej współpracy międzynarodowej przechodzimy w kierunku coraz bardziej protekcjonistycznych rozwiązań, które mogą w dłuższej perspektywie zaszkodzić nie tylko pojedynczym gospodarkom, ale całemu systemowi światowej wymiany handlowej. Warto się zastanowić, czy ta zmiana jest nieuniknionym etapem ewolucji globalnej gospodarki, czy raczej chwilowym odruchem, który w efekcie przyniesie więcej strat niż zysków.

Wojna handlowa Trumpa to zatem nie tylko polityczne posunięcie, ale także sygnał, że światowy system handlowy stoi u progu radykalnych przemian. Czas pokaże, czy protekcjonistyczne działania przyczynią się do odbudowy gospodarki amerykańskiej, czy też staną się katalizatorem długotrwałych problemów dla całego świata. Na pewno jednak już teraz nie można mówić o powrocie do dawnej epoki bez barier – współczesny świat handlu jest znacznie bardziej skomplikowany, a konsekwencje takich decyzji będą odczuwalne przez wiele lat.

poniedziałek, 17 lutego 2025

Nowy rządowy program mieszkaniowy?

 Rząd z pompą ogłosił nowy program "Klucz do mieszkania", który ma być rewolucją w polityce mieszkaniowej. Ale czy to faktycznie coś zmieni, czy znów mamy do czynienia z pustą obietnicą? Przypomnijmy sobie "kredyt 0%" – rozgrzał oczekiwania, ale ostatecznie nie tylko nie przyniósł żadnej rewolucji, ale wręcz nie zaistniał. Czy tym razem będzie inaczej?

Patrząc na założenia programu, można odnieść wrażenie, że ktoś postanowił skleić kilka pomysłów w jedną całość i zobaczyć, czy coś z tego wyjdzie. Wsparcie dla mieszkalnictwa społecznego i komunalnego? Brzmi dobrze, ale to nie jest nowy pomysł. TBS-y od lat funkcjonują w tym modelu, a SIM-y, choć nowsze, miały budować mieszkania na wynajem, a nie na sprzedaż – skąd więc nagła zmiana koncepcji? To wygląda jak eksperyment bez jasnych podstaw.

Kolejna sprawa to ograniczenie zakupu mieszkań w ramach programu do rynku wtórnego. To ma niby uderzyć w deweloperów, ale czy przypadkiem nie wyjdzie na to, że największymi beneficjentami będą flipperzy? Ci sami, którzy mieli problem z wyjściem z inwestycji i teraz mogą liczyć na dodatkowy popyt napędzony rządowym wsparciem. Czy to nie jest przypadkiem program "flipper+", który zamiast pomagać zwykłym ludziom, ułatwi odsprzedaż mieszkań, które w ostatnich miesiącach nie znalazły chętnych?

Do tego wmieszano jeszcze akademiki – po co? Dlaczego w programie mającym rozwiązywać problem dostępności mieszkań dla zwykłych ludzi nagle pojawia się kwestia domów studenckich? To wygląda jak wrzucenie wszystkiego do jednego worka, żeby zwiększyć medialny efekt.

Dodatkowo, brakuje szczegółów. Kto będzie zarządzał tym programem? Jakie będą dokładne kryteria? Co z limitem cenowym, który mogą ustalać gminy – czy to nie wprowadzi bałaganu i lokalnych absurdów? Na razie mamy jedynie prezentację ogólnych założeń, a konkretów brak. Wygląda to bardziej na ruch PR-owy niż rzeczywiście przemyślaną strategię.

Czy "Klucz do mieszkania" faktycznie coś zmieni? A może to kolejny projekt, który ładnie wygląda w prezentacjach, ale w praktyce nie przyniesie realnych efektów? Na razie więcej tu pytań niż odpowiedzi.



piątek, 31 stycznia 2025

Czy Czarnecki jeszcze postawi na swoim?

 Pamiętacie "Plan Zdzisława" i to jak odebrano Czarneckiemu Getin Bank? Saga zaczęła się w 2018 roku, po drodze mieliśmy nacjonalizację Idea Banku a potem przymusową restrukturyzację Getinu. Czarnecki jednak sądzi się od lat z polskim Państwem i oto pojawił się wyrok...

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uznał we środę, że decyzja Bankowego Funduszu Gwarancyjnego o wszczęciu przymusowej restrukturyzacji była niezgodna z prawem.  Wyrok wynika z wcześniejszego orzeczenia TSUE, który stwierdził, że BFG nie powinien być w konflikcie interesów, a weryfikacja czy tak było należy do sądu. No i sąd chyba zweryfikował...

 Czarnecki skomentował ten wyrok jako potwierdzenie bezprawnego przejęcia banku, które – według niego – było częścią "planu Zdzisława". Wyraził nadzieję na podobne rozstrzygnięcie w sprawie Idea Banku, choć zaznaczył, że skutków decyzji BFG nie da się już odwrócić, a wiele osób poniosło poważne straty. Wezwał także do pociągnięcia winnych do odpowiedzialności.

Jak to się skończy? Nie zdziwiłbym się, że będzie tak jak w przypadku sporu PZU z Eureko, kilka lat sporów przed trybunałem arbitrażowym gdzieś na zachodzi i klęska polskiego państwa, które będzie musiało płacić sowite odszkodowanie...

-->