wtorek, 30 maja 2017

Upadek Wenezueli - wpis gościnny

Po 18 latach socjalistycznych, uzależnionych od wydatków publicznych rządów w Wenezueli wiadomości dochodzące z tego zakątka świata wciąż wywołują szok, zaciekawienie i skrajne emocje. Wszystko zaczęło się od przysłowiowego już braku papieru toaletowego, podstawowych leków i pustych półek w sklepach, kończy zaś na tłumach Wenezuelczyków próbujących przekroczyć granicę z Kolumbią, aby zaspokoić swoje podstawowe potrzeby.

W tym samym czasie na lotnisku w Caracas lądują dziesiątki Boeingów 747 z całego świata, które przybywają z cennym ładunkiem na pokładzie. Nie, rząd „Republiki Boliwariańskiej” nie importuje żywności ani leków. Samoloty transportowe przewożą nowo wydrukowane banknoty wenezuelskiej waluty – boliwara. Ten zaskakujący scenariusz nie jest po prostu kolejnym złośliwym dowcipem wenezuelskiego rządu; wynika z faktu, że nie można uniknąć drukowania nowych banknotów, biorąc pod uwagę roczną stopę inflacji w wysokości 800% w 2016 r. w połączeniu z niechęcią wobec skorygowania inflacji poprzez zmianę nominalnej wartości waluty – mimo że w końcu została ona zwiększona pod wpływem aktualnej sytuacji w 2017 r.


W rzeczywistości sytuacja jest tak poważna, że władze z trudem gromadzą wystarczające sumy w dolarach, aby opłacić dodruk nowych boliwarów. Cytując słynny blog Zero Hedge: „Innymi słowy Wenezuela jest teraz bankrutem, który może nie mieć wystarczająco dużo środków, aby zapłacić za swoje pieniądze”. Z kolei gdy socjaliści na szczycie próbują stosować kosztowne metody neutralizowania hiperinflacji, burmistrz regionu Chacao w Caracas twierdzi, że od maja zeszłego roku Wenezuelczycy polują na gołębie i psy, gdyż w sklepach nie można znaleźć 70% artykułów pierwszej potrzeby.

Jak do tego doszło? Wenezuela to kraj z największymi rezerwami ropy naftowej, które według danych z Caracas wynoszą prawie 300 miliardów baryłek wysokiej jakości węglowodorów – to więcej niż w przypadku Arabii Saudyjskiej; to kraj, na cześć którego prasa amerykańska wygłaszała peany w 2013 r., wychwalając sukces chavizmu i nowego socjalizmu południowoamerykańskiego; kraj, który stał się „zagrożeniem dla globalnego kapitalizmu”, kiedy to w ciągu 10 lat (od 2003 do 2013 r.) podwoił wartość PKB, ograniczył umieralność dzieci o połowę, przyjął miliony młodych ludzi na uniwersytety i zapewnił obywatelom dostęp do służby zdrowia.


Dramatyczna sytuacja Wenezueli to klasyczny przykład planowej gospodarki interwencjonistycznej, która została zgrabnie podsumowana przez Margaret Thatcher: „Problem z socjalizmem polega na tym, że ostatecznie kończą ci się cudze pieniądze”. Nowe państwowe mieszkalnictwo, „bezpłatna” edukacja i opieka zdrowotna, świąteczne premie i dotacje na różne produkty w tym żywność, specjalne świadczenia dla „śmietanki” – za to wszystko trzeba teraz zapłacić. Można finansować te wydatki, póki istnieją zagraniczne spółki, które można znacjonalizować, nieruchomości, które państwo socjalistyczne może wywłaszczyć i – co najważniejsze – dopóki „czarne złoto” pozostaje źródłem ogromnych przychodów.

Problemy te były jednak oczywiste nawet przed największym spadkiem cen ropy. Już w 2014 r. w budżecie Wenezueli występował niepokojący 17% deficyt. Wstrząs okazał się jeszcze silniejszy, gdy w 2015 r. ceny ropy na zagranicznych giełdach spadły do 40 USD za baryłkę – podczas gdy wcześniej przez kilka lat utrzymywały się w okolicach 100 USD za baryłkę – i do dziś pozostały na poziomie 50 USD. Reakcja wenezuelskich socjalistów była taka sama jak zwykle, zgodna ze scenariuszem dobrze znanym studentom historii gospodarczej. Olbrzymich wydatków niezbędnych do pozostania u władzy nie można finansować z zasobów naturalnych lub przez zaciekłe pozbawianie mienia. Socjalistom pozostały więc dwie możliwości – drukowanie większej ilości pieniędzy i kontrolowanie cen.

Monetyzacja deficytów budżetowych (tj. pokrywanie deficytu nowo wydrukowanymi pieniędzmi) w latach 2007–2013 doprowadziła do inflacji w wysokości 27,4% – ponad pięć razy wyższej niż średnia dla Ameryki Południowej w tym okresie. Wprowadzono ograniczenia dostępu do walut obcych, aby nie dopuścić do odwrotu od szybko tracącego na wartości boliwara. Rząd narzucił kilka różnych kursów wymiany, a kursy preferencyjne były dostępne jedynie dla pewnych grup z kręgów bliskim władzom. Oczywiście zamiast się zatrzymać, przepływ kapitału wzrósł, gdyż wielu Wenezuelczyków płaciło ogromne sumy boliwarów za dolary, aby potem nielegalnie wywieźć je z kraju. Wymiana walut na czarnym rynku stała się zjawiskiem powszechnym, popularność zyskały też strony internetowe śledzące bardzo niestabilny kurs dolara; system Bitcoin okazał się zbawieniem dla wielu osób, gdyż pozostawał trudny do wyśledzenia dla służb rządowych.

Powyższy opis w żaden jednak sposób nie przedstawia pełnego obrazu udręki, którą Chavez i jego następca Maduro zgotowali swoim współobywatelom. Tysiące prywatnych firm zostało wywłaszczonych, właścicieli sklepów aresztowano za „zbyt wysokie ceny”, wprowadzono również bardzo restrykcyjne ograniczenia cen (które później zostały wyegzekwowane przez żołnierzy w ponad 1400 supermarketach). Kontrolowano nie tylko ceny towarów i usług, lecz również rynek pracy – pensje nie mogły zostać obniżone, a ceny nie mogły wzrosnąć. Jak można się było spodziewać, doprowadziło to do kompletnego załamania gospodarczego: upadłości niewielkiej liczby przedsiębiorstw, którym udało się przetrwać do tego czasu, zniknięcia wszelkich towarów, łącznie z produktami pierwszej potrzeby, oraz wielkiej klęski głodu.

Aby przeciwdziałać spowodowanym przez siebie zniszczeniom, Maduro prześcignął nawet swojego mentora Cháveza, sięgając po ultrapopulistyczne hasła w celu zamydlenia oczu Wenezuelczykom. Utworzył nawet Ministerstwo Szczęścia i nadal organizował ceremonie rozdawania domów, podczas których, aby otrzymać upragniony klucz, nieszczęśni nowi właściciele musieli przysiąc dozgonną lojalność wobec reżimu i partii. Z powodu nadchodzących wyborów burmistrza Boże Narodzenie „przesunięto” na wcześniejszy termin, by „zwiększyć szczęście narodu”, co z kolei miało zapewnić lepszy wyniki socjalistów w wyborach.

Działaniom tym towarzyszyły represje wobec opozycji, wybuch protestów, utworzono także specjalne zmotoryzowane „szwadrony śmierci”, aby zneutralizować najniebezpieczniejszych przeciwników reżimu. Oczywiście Maduro i pozostali wenezuelscy socjaliści mieli odpowiednie wyjaśnienie oraz wyrok w sprawie „prawdziwych winowajców”, którzy wywołali kryzys w tym południowoamerykańskim państwie. Byli nimi zagraniczni i miejscowi kapitaliści, amerykańscy imperialiści prowadzący działalność przeciw środowisku, „pasożytnicza burżuazja”. Wszyscy oni spiskowali, aby zniszczyć socjalistyczny raj Republiki Boliwariańskiej.

Scenariusz ten jest podobny do historii wielu innych rządów uzależnionych od wydatków i hiperinflacji, która następuje po nich jak kac. Przez pewien czas władzom udaje się utrzymywać wydatki publiczne, dzięki czemu cieszą się popularnością wśród przyszłych ofiar – czasem nakłady są pokrywane z zasobów naturalnych, a czasem nie. W pewnym momencie, kiedy nie da się już utrzymać budżetu za pomocą zwykłych form wywłaszczenia (podatków i długu), na pomoc przychodzi drukowanie pieniędzy. Wynikającą z tego hiperinflację „leczy się” za pomocą kontrolowania cen. Przedsiębiorcy, którym nie uda się przenieść na czarny rynek, przestają pracować, co w efekcie zwiększa deficyty i rozmiar cierpienia... Dopóki reżim nie upadnie.



Autor artykułu
Artykuł został przygotowany przez firmę Tavex oferującej szeroki wybór złota inwestycyjnego, ponad 50 walut z całego świata oraz szybkie i tanie przekazy pieniężne TavexWise

poniedziałek, 29 maja 2017

Stabilność prawa a przedsiębiorczość - jak ZUS zabije wzrost gospodarczy

Co jest największym hamulcowym rozwoju gospodarczego? 

Wydaje mi się, że przede wszystkim jest to niestabilność prawa, a raczej niepewność przedsiębiorcy co do tego, czy prawo interpretowane dziś przez organy państwowe w jeden sposób, jutro nie będzie interpretowane w inny. Doskonałym przykładem jest tu ZUS, który po wielu latach potrafi zmienić interpretacje i ścigać przedsiębiorców za rzekomo „zaległe składki”. Kto o zdrowych zmysłach jest skłonny w takim otoczeniu prawnym (a może bezprawnym) zatrudnić kogokolwiek w swojej firmie? Zatrudnienie pracownika to ryzyko egzystencjalne dla przedsiębiorcy. Dzięki takiemu podejściu mamy fikcję przedsiębiorczości bo wielu woli zlecać komuś na działalności coś na podstawie faktury niż zatrudnić go na umowę o pracę. Mamy wypaczony rynek pracy i w końcu mamy znacznie mniejszą skłonność do podejmowania działalności gospodarczej z prawdziwego zdarzenia czyli rozwijania firm. 

Problemem jest tu przede wszystkim dualizm w działaniach organów państwa, które najpierw wdają jedne interpretacje i tolerują pewne działania przedsiębiorców, a później te interpretacje (post factum) zmieniają, dochodząc np. składek za lata wstecz. Tworzenie takiej fikcji co do pewności systemu prawa powoduje, że każdy mały przedsiębiorca trwa w niepewności. 

Szczególnie dotyczy to właśnie małych biznesów w fazie jedno osobowej i zalążkowej oraz firm średnich. Większe firmy stać na kancelarie prawne i podatkowe, są one w stanie optymalizować ryzyko czy zabezpieczać się. Małe firmy nie mają takich narzędzi i są często ofiarą niestabilności i niejasności przepisów. 

Moim zdaniem to właśnie jest główny hamulcowy innowacyjności i rozwoju w Polsce. Niestety mam wrażenie, że pomimo powszechnej świadomości tego faktu wśród przedsiębiorców, klasa polityczna, która nie ma z biznesem nic wspólnego (i jeszcze się tą ignorancją szczyci) tkwi mentalnie w głębokim socjalizmie „rozkułaczania badylarzy”. Tą drogą żaden plan Morawieckiego nam nie pomorze i będziemy tkwili w naszym (bantu)stanie gospodarczym na wieki wieków.

czwartek, 25 maja 2017

BTCUSD - bańka czy kasyno?

Rzućcie okiem na wykres BTCUSD - czy widzicie tu coś co wydaje się wam dziwne? No właśnie, jak długo może lecieć pionowo w górę? Jaka będzie najbliższa korekta? Co skłania ludzi do kupowania teraz bitcoina, po tej cenie? Ja tu widzę bańkę, która nie jest w stanie pęcznieć w nieskończoność.

Moje przemyślenia na temat bitcoina zawarłem w tym wpisie z marca tego roku. Ktoś może powiedzieć, że byłem frajerem b o gdybym wytrzymał do teraz to byłbym dwa razy bogatszy. Cóż, nie oglądam się za siebie pod tym względem, a swoje przemyślenia nadal traktuję jako obowiązujące.

wtorek, 23 maja 2017

Przypomnienie wpisów z ubiegego roku

Nie wiem co mnie naszło, ale przeglądając wpisy z ostatniego roku stwierdziłem, że jest parę takich, które zachowały swoją aktualność, warte są przypomnienia albo też są na tyle popularne, że coś w nich jest, co przyciąga ludzi. Chciałbym przypomnieć kilka z nich.

Od razu wykluczam z tego recenzje, te są spisane na stronie z recenzjami książek - polecam lekturę, większości z nich. Na prawdę jest to wiele wartościowych pozycji.

No więc co takiego wydaje mi się warte przypomnienia?

Pieniądz jako zaufanie - w tym wpisie zastanawiałem się nad tym, czym tak na prawdę są pieniądze. Analizowaliście to kiedyś? Warto się pochylić nad tym co przedstawia sobą kolorowy papierek, który wydajemy w sklepie, czy to jest wartość naszego czasu, naszej pracy, nasz majątek, dochód, nasze marzenia? Co sprawia, że ktoś chce go od nas przyjąć i dać nam coś w zamian? CO sprawia, że chcemy go mieć w portfelu?

Żyjemy w czasie największego eksperymentu w historii - to są rozważania nad sytuacją w jakiej znajduje się światowa gospodarka. Stan zerowych stóp procentowych jest aberracją, jaka nigdy nie występowała w historii ekonomii. Do czego to może doprowadzić?

Równość jest niesprawiedliwa - to było nagranie wideo z wykładu dr. Yarona Brooka, na prawdę warte rozpropagowania i analizowania po kilka razy.

Przeregulowanie - czy zastanawialiście się kiedyś nad założeniem własnej działalności gospodarczej? A ilu z Was wystraszyło się wszystkich tych urzędowych formalności, podatków, ZUSów, deklaracji, rozliczeń, przepisów, etc? Właśnie o tym jest ten wpis, o tym, że moim zdaniem nadmiar regulacji, na który cierpi nasza gospodarka tłamsi naszą kreatywność i przedsiębiorczość.

Produkty strukturyzowane - refleksja nad tym, że tak na prawdę niewiele zmienia się od lat na rynku finansowych, jeśli chodzi o oferowanie klientom lokat strukturyzowanych. Zazwyczaj  są one najbardziej korzystne dla banku i niestety dane empiryczne to potwierdzają.

Skrytki depozytowe za granicą - skrytka bankowa w innym kraju - Przeprowadziłem research i poszukałem informacji jakie są możliwości i koszty wynajęcia skrytki bankowej za granicą w sąsiadujących z nami krajach. We wpisie zestawienie tabelaryczne ofert, które znalazłem.

Przechowywanie złota na antypodach - złoto alokowane w Perth Mint w Australii - jak w tytule, informacja o tym że taka możliwość jest i jak działa.

Chiny, złoto i ropa - układanka - trochę rozważań nad systemem monetarnym i kierunkami przepływ bogactwa.

Mam złe przeczucia - rzecz o bankach centralnych - jeżeli chcielibyście wiedzieć czego dotyczy pojęcie "liquidity supernova" to zapraszam do lektury

piątek, 19 maja 2017

"Wspomnienia Gracza Giełdowego" Edwin Lefèvre - recenzja

Skończyłem właśnie czytać fabularyzowaną biografię jednego z najbardziej znanych spekulantów  - Jesse'go Livermoore'a. Działał na rynkach akcji i towarów na początku dwudziestego wieku, a książka Lefèvre'a okazała się bestsellerem - sprzedaje się świetnie do dnia dzisiejszego i trzeba przyznać, że rzeczywiście warta jest lektury.

Czytałem oryginalny tekst angielski, ale na rynku można kupić polskie wydanie zawierające obszerny, zajmujący niemal drugie tyle co sama książka komentarz uzupełniający wiedzę o realiach rynkowych, w których działał Livermore.

"Historia cały czas powtarza się na Wall Street' - to zadnie z książki Lefèvre'a jest idealnym kluczem do tej książki. Bo "Wspomnienia gracza giełdowego", czyta się tak, jakby były napisane dzisiaj - pomimo faktu, że traktują o świecie giełdowym z przełomu XIX i XX wieku. Okazuje się, że mechanizmy rządzące rynkiem, zachowania graczy, sposoby zarabiania, manipulacji, dobre i złe praktyki - to wszystko jest niezmienne. Zmieniają się kostiumy i techniczne środki, za pomocą których zawiera się transakcje, ale istota wspomnień Larrego Livingsotna  (faktycznie Jessiego Livermore'a) zasadza się na tym, że są one cały czas aktualne co do sposobu poruszania się po rynku. Oczywiście, od czasów Livermore'a powstały całe masy różnych instrumentów pochodnych, derywatów, opcji, etc, ale ... pewne praktyki spekulacji zostały te same.

Pytany jak zarobił tyle pieniędzy odpowiadał, że zawsze kupował "za późno" i zawsze sprzedawał "za wcześnie". Coś w tym jest bo próby łapania dołków i górek zwykle źle się kończą. pojęcia "za późno" i "za wcześnie" są przez niektórych nadużywane, a rzecz jest w czymś innym. W istocie nigdy nie jest "za późno" na wykonanie jakiegoś ruchu, we właściwych warunkach zawsze można dokonać transakcji osiągając na niej zysk, należy tylko wiedzieć co się robi i kiedy się tego dokonuje.

Przywoływane w książce historie pokazują jak wielką moc mają stadne zachowania giełdowego tłumu i jak często inwestorzy podążają za plotką, nie bacząc na zachowanie ceny waloru. Często podążają za zupełnie nieracjonalnymi przesłankami i jasność rozumowania przyćmiewa im własna chciwość. Podążanie za plotką jest z resztą bardzo zwodnicze i prowadzi do strat. 

Livermore zwraca też uwagę na zjawisko polegające na tym, że prasa bardzo często wymyśla objaśnienia do ruchów cen, nie mające wiele wspólnego z rzeczywistością i doszukuje się post factum przyczyn zmiany ceny w czymś co nie było z tym ruchem związane. Wskazuje także jak istotne jest kierowanie się własnym, niezaburzonym osądem spraw. Wskazuje, jak ważne jest bycie krytycznym co do informacji napływających na rynek, ze strony firm, brokerów, analityków czy innych inwestorów. Wskazuje też jak krytycznym nalezy być do informacji napływających z samych spółek. 

Ludzie, którzy szukają łatwych pieniędzy niezmiennie płacą za przywilej nauczenia się tego, że zdecydowanie nie da się ich znaleźć. Zachowania ludzkie i ludzka naiwność czy chciwość nie zmieniły się przez lata.

Książka odkrywa mechanizmy giełdowej manipulacji informacją. Wiele z nich, znamy, co nie zmienia faktu, że miały i mają one miejsce cały czas. To że są one często znane, nie zmienia też faktu, że generalna publika bardzo często nadal im ulega tracąc ogromne pieniądze. 

Livermore wskazuje jeszcze jedną ponadczasową prawdę - nikt nie wygra z rynkiem. Nawet próba manipulacji ceną waloru, przy wszystkich do tego dostępnych uwarunkowaniach, skończy się porażką, jeżeli z rynku nie napłynie oczekiwana reakcja. Przeświadczenie, że manipulator jest w stanie zrobić z rynkiem wszystko jest jego zdaniem iluzją, wszak każde zlecenie ma swoją drugą stronę, a jeżeli celem manipulatora jest zarobić na sprzedaży jakiegoś papieru, to musi i tak odsprzedać go komuś innemu. Jeżeli nie będzie chętnych to cała zabawa się nie uda.

Jest to lektura bez wątpienia bezcenna. Przyznam się, że ta książka, jest najlepszym od wielu lat podręcznikiem, który uczy poruszania się na giełdzie. Na prawdę najlepszym bo uczy na przykładach, zarówno tych udanych transakcji jak i tych złych, które doprowadziły Livermore'a kilkakrotnie do bankructwa.

Książkę czyta się ciekawie, aczkolwiek czasem wymaga ona skupienia i odłożenia na chwilę na półkę, aby do niej później wrócić. Niewątpliwie wartością dodaną dla polskiego wydania są objaśnienia do każdego rozdziału, przybliżające współczesnym czytelnikom realia czasu kiedy książka powstawała.

Czytając tę książkę można na przykładach nauczyć się tego w jaki sposób należy postępować na rynku, kiedy powinno się sprzedawać, a kiedy kupować. Ta wiedza jest niezależna od czasu - powstała wiele lat temu, ale dziś jest tak samo aktualna jak kiedyś.

Narrator pokazuje nam też jak działają mechanizmy manipulacji rynkiem i ceną waloru, szczególnie zwracając uwagę na momenty kupna i sprzedaży a także na istotne znaczenie złożonych już na rynku zleceń. Zwraca też uwagę na znaczenie emocji i konsekwencji w grze giełdowej. Wskazuje jak wielu ludzi (nawet wśród wielkich inwestorów) traci pieniądze kiedy tracą dystans do rynku i gdy w grę włączają się emocje.

To co się zmieniło na giełdzie to na pewno wielkość rynku i wielośc indtrumentów finansowych. Sam Livingston aka Livermore stwierdza, że za jego kariery ilość instrumentów na rynku wzrosła tak znacząco, że stała się nie do ogarnięcia dla pojedynczego tradera. Co można przy tym powiedzieć o rynku dzisiejszym?

Warte zapamiętanie są wciąż prawdziwe ostatnie zdania tej książki, że nikt nie jest w stanie stale pokonywać rynku, choć może okazyjnie zarabiać na nim pieniądze, niezależnie jednak od doświadczenia zawsze jest ryzyko strat bo spekulacja rynkowa nie może być 100 procentowo bezpieczna. Doświadczeni gracze wiedzą, że poleganie na "podpowiedziach" doprowadzi do ruiny szybciej niż jakiekolwiek inne wypadki. Droga do sukcesu na giełdzie nie jest łatwa. Jeżeli w grze giełdowej będziemy polegali na własnym przekonaniu, to po pierwsze będziemy bardziej świadomi tego co robimy, a po drugie w razie wpadki nie będziemy mieli do nikogo żalu, a może nawet nauczymy się czegoś na własnej porażce.

Niestety "nie da się zapobiec by ludzie mylili się, nie ważne jak są doświadczeni". Najgorszymi wrogami spekulanta giełdowego są: ignorancja, chciwość, strach i nadzieja. Jest to tak bardzo prawdziwe cały czas, niezależnie dziś, czy w przeszłości.

Podsumowując - książka na prawdę warta przeczytania.

Wspomnienia gracza giełdowego.
Fabularyzowana biografia Jesse Livermoore'a. Interesująca lektura o praktyce spekulanta giełdowego.
Wydawca: Linia 2011
Data wydania: 2016
ISBN: 9788363000202
Wspomnienia gracza giełdowego.
Edwin Lefevre "Wspomnienia gracza giełdowego." - recenzja
Jedna z najlepszych książek poświęconych grze giełdowej jakie czytałem. Przykłady z życia pozwalają zrozumieć mechanizmy gry giełdowej i przybliżają to w jaki sposób powinno się na tym rynku poruszać.
Date published: 18/05/2017
5

środa, 17 maja 2017

Stanowisko UOKiK w sprawie polisolokat - jak wygląda? - wpis gościnny

Ubezpieczenia z elementem inwestycyjnym zrobiły istną furorę w naszym kraju, bardzo wielu rodaków z uśmiechem na twarzy podpisywało umowy, w myśl których ich kapitał miał spokojnie pomnażać się na polisie lokacyjnej. Bardzo wielu z nich wciąż żałuje, że dało się nabrać na kolorowe reklamy i skuszeni wysokim oprocentowaniem udali się do towarzystw ubezpieczeniowych by zawrzeć umowę.
Na szczęście dzisiaj nie są osamotnieni w walce o odzyskanie swoich pieniędzy, skutecznie pomaga im w tym Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta, który dokłada wszelkich starań, by rozwiązać problem związany z nieuczciwym zapisem w umowach o polisolokaty. Jakie jest stanowisko UOKiK w tej sprawie?

Czym są polisolokaty?

By dobrze zrozumieć problem, musimy wiedzieć czym są i jak działają polisolokaty, a co ważniejsze zrozumieć, czemu zapisy w umowie o nie były nieuczciwe.
W najprostszym tłumaczeniu, polisolokata to połączenie dwóch usług – polisy lokacyjnej i ubezpieczenia na życie. To rozwiązanie ( w porównaniu do innych usług finansowych) miało zapewnić ogromy i pewny zysk klientom. A wszystko za sprawą podatku belki, a w zasadzie jego braku. Nie jest on bowiem doliczany do usług, które obejmują ubezpieczenia. Dlatego też towarzystwa ubezpieczeniowe mogły zaoferować klientom większy procent zysku.
Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda idealnie, jednak bardzo szybko okazało się, że polsiolokaty są maszynką do robienia pieniędzy… dla towarzystw ubezpieczeniowych. A wszystko przez tzw. opłatę likwidacyjną – czym ona jest?
Opłata likwidacyjna, to zapis w umowie o polisolokacie, który informuje o kosztach, jakie będzie musiał ponieść klient, gdy zechce zrezygnować z umowy przed jej zakończeniem. Miała to być forma zabezpieczenia dla usługodawcy. W praktyce jednak ten zapis umowy był często pomijany przy jej podpisywaniu, a o samej opłacie dowiadywaliśmy się dopiero w momencie, w którym rezygnowaliśmy z umowy. Nadmienić trzeba, że polisolokata sama w sobie nie generowała zysku, raczej straty, przez które musieliśmy wpłacać na lokatę dodatkowe środki (brak wpłat był równoznaczny z rozwiązaniem umowy i naliczeniem opłaty likwidacyjnej). Co jednak najważniejsze, sama opłata wynosiła nawet 100 procent wkładu własnego.

A co na to UOKiK?

Na szczęście organ państwowy nie pozostawił poszkodowanych samych sobie, rozpoczynając negocjacje z towarzystwami ubezpieczeniowymi. Zapisy umów związane z opłatą likwidacyjną zostały uznane za nieuczciwe, co otworzyło drogę (sądową), do walki o pieniądze, które stracili klienci.
Głównym zarzutem ze strony UOKiK, jest fakt, że poprzez opłatę likwidacyjną ubezpieczyciele starają się przerzucić na konsumentów koszty początkowe zawarcia ubezpieczenia – a te w ocenie specjalistów powinny być zaliczane do ryzyka prowadzenia działalności gospodarczej, to z kolei powinno być zmartwieniem jedynie przedsiębiorcy.
MS
Więcej informacji o odzyskaniu środków z polisolokat uzyskasz na: http://oplatylikwidacyjne24.pl.

poniedziałek, 15 maja 2017

Mam złe przeczucia - rzecz o bankach centralnych

W raporcie Bank of America Merrill Lynch znalazłem sformułowanie "Liquidity Supernova" odnoszące się do ilości "drukowanego" pieniądza wprowadzanego przez banki centralne do światowej gospodarki. Nie wiem jak to przetłumaczyć, może "eksplozja płynności"? Nie do końca da się słowami oddać fakt, że zaledwie w pierwszych trzech miesiącach 2017 roku Europejski bank centralny i Bank of Japan kupiły na rynku aktywa warte 1 trylion (po naszemu chyba bilion) dolarów. 

Generalnie kupiono papiery wartościowe za świeżo wydrukowaną gotówkę. Przykładowo Szwajcarski bank Centralny zaczął kupować bezpośrednio akcje i ma je już w swoim bilansie warte 80 miliardów dolarów (ciekawe co zrobi kiedy zaczną tracić na wartości). W ciągu ostatnich lat po kryzysie 2008 roku bilanse największych (ECB, BOJ, FED, SNB i BoE) spuchły ekspotencjalnie. 

Tymczasem tempo światowego wzrostu, czy też pokryzysowego "recovery" jest... takie sobie. Na pewno nie jest takie, jakiego można by się spodziewać po zastrzykach gotówki tak regularnych i tak wielkich. Pamiętajcie, że przecież mamy praktycznie zerowe/ujemne stopy procentowe. Jeżeli teraz nastąpi tąpnięcie, to banki centralne literalnie zostaną już zupełnie bez jakiejkolwiek amunicji.

Trochę przypomina to bieg po ruchomych schodach, tyle że w przeciwnym kierunku. Biegniemy, coraz bardziej jesteśmy zmęczeni, a nie przemieszczamy się wcale. Banki centralne pompują w rynki około 200 miliardów dolarów miesięcznie. Co będzie się działo kiedy FED czy inne banki centralne postanowią wyjąć wtyczkę z gniazdka lub faktycznie zaczną podnosić stopy procentowe? Ja mam złe przeczucia...

Zobaczie także: https://snbchf.com/2017/05/durden-emerges-central-banks-trillion-2017/

środa, 10 maja 2017

Rynek kantorów internetowych się wysycił?

Robiłem właśnie aktualizację listy kantorów internetowych na blogu i stwierdziłem, że w ciągu ostatniego pół roku zamknęło się i zniknęło z sieci, co najmniej kilkanaście serwisów. Doszedł wprawdzie jeden nowy, ale wygląda na to, że stało się to, co wieszczyłem jeszcze półtora roku temu - rynek uległ nasyceniu i miejsca na nowych małych graczy jest coraz mniej. Na rynku są w stanie funkcjonować takie serwisy, które zbudowały sobie w ubiegłych latach już pewną bazę użytkowników. Nowym podmiotom jest trudno pozyskać klientów. 

Kto miał ochotę zacząć korzystać z kantoru online, zapewne już to robi. Jeżeli zaś, ktoś przez ostatnie kilka lat nie korzystał z kantoru online, to szansa na to, że nagle zostanie klientem internetowej wymiany walut, jest coraz mniejsza. Na ten rynek weszły też w międzyczasie niektóre banki ze swoją ofertą wymiany walut, a te serwisy, które wystartowały na początku mają już bazę klientów, którzy się do nich przyzwyczaili. Każdy nowy podmiot próbujący swoich sił ma teraz trudniej.

Spodziewam się, że w nadchodzących latach będzie jeszcze więcej kantorów online, które zamkną swoje podwoje i na rynku zostaną tylko ci najwięksi gracze.


-->