środa, 28 lutego 2018

Historia jest trudna do prognozowania, szczególnie jeżeli chodzi o przyszłość...

Taka refleksja jak w tytule nasunęła mi się po lekturze tekstu Georga Friedmana na jego portalu Geopolitical Futures. Cały tekst polecam lekturze - jest dostępny pod linkiem:

Poniżej kilka fragmentów, które pozwalam sobie przetłumaczyć na polski:
"gdy system geopolityczny ulega zmianie, jest tendencja aby te zmiany interpretować jako tymczasowe zaburzenia stałego stanu, wywołane przez jakieś nieszczęśliwe wydarzenia"

"W 1900 r. Europa była spokojna i dostatnia, i zdominowała świat. Założono, że jest to stała rzeczywistość. W 1920 r. Europa rozdarła się, zubożała w krwawej wojnie. Założono, że Niemcy, po pokonaniu, zostały wykończone. W 1940 r. Niemcy ponownie opanowały Europę. Założono, że niemieckiej fali nie można się oprzeć. W 1960 r. Niemcy były krajem okupowanym i podzielonym. Założono, że wojna między najsilniejszymi z okupantów, Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim była nieunikniona. W 1980 r. doszło do wojny, ale w Wietnamie, a nie w Europie, a Stany Zjednoczone zostały pokonane. Stany Zjednoczone spoufaliły się z Chinami przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Założono, że Sowieci są trwałym i niebezpiecznym wrogiem dla obu krajów. Do roku 2000 Związek Radziecki przestał istnieć. Założono, że kluczowym interesem wszystkich krajów jest wzrost gospodarczy, a tradycyjny konflikt między narodami stał się marginalną sprawą."

"8 sierpnia 2008 r. Rosja i Gruzja poszły na wojnę, co zanegowało ideę, że Rosja stała się permanentnie nieistotna, lub że konwencjonalna wojna stała się przestarzała. 15 września 2008 r. Upadł Lehman Brothers, niszcząc złudzenie, że globalna gospodarka może tylko rosnąć. W ciągu zaledwie pięciu tygodni podstawowe założenia ery zaczęły się zmieniać."

"Mamy obecnie to czas dysfunkcji ekonomicznych, określony przez powolny wzrost i nierówny podział bogactwa, prowadzący do wewnętrznego napięcia politycznego i głębokich tarć międzynarodowych. Kraje będą się koncentrować na własnych problemach, a te problemy będą stwarzać problemy za granicą"

środa, 14 lutego 2018

Podatek od Bitcoina...

Rok 2017 można śmiało nazwać rokiem pod znakiem kryptowalut. Spektakularny wzrost dla niektórych okazał się pod względem finansowym bardzo korzystny. Nie ma się zatem co dziwić, że w Ministerstwie Finansów pojawiają się w ramach grup roboczych pomysły co do ktyptowalut. Jeden z nich dotyczy opodatkowania. 

Doświadczenie życiowe podpowiada, że od pomysły do prawa drogi mogą być różne, niemniej jednak nie ma to znaczenia dla tych, którzy sprzedając swoje Bitcoiny dorobili się kokosów. Teraz trzeba zapłacić od tego podatek. W tym miejscu mam dla wszystkich "zarobionych na Bitcoinie" dobrą radę, aby nie brali zbyt pochopnie wszelkiej maści porad opublikowanych tu i ówdzie w jakiś prasowych artykułach czy internetowych stronach. Z tego co czytałem tego typu materiały, to roi się tam od merytorycznych błędów. Status prawny kryptowalut krystalizuje się w polskim prawie stosunkowo powoli. Niestety, ale przygoda z Bitcoinem wiąże się też z koniecznością przestudiowania przepisów podatkowych. To traumatyczne doświadczenie zalecam każdemu jeśli chce mieć niejaką świadomość tego co wpisuje do PIT. Podpowiem, że nie zawsze ni nie w każdym przypadku można sobie uwzględnić koszty. Tyle w temacie, nie zamierzam bawić się w doradcę podatkowego, z resztą każda sprawa jest inna. Zastanawiam się tylko ilu tak na prawdę dobrze policzy podatek od osiągniętych na Bitcoinie zysków. No i ilu postanowi ten fakt ukryć ryzykując karnym 75% podatkiem.

piątek, 9 lutego 2018

Inflacja oficjalna i odczuwalna

Jadąc sobie dziś na zakupy pomyślałem sobie jak to jest, że w sumie od ładnych paru lat niby mówi się o tym, że inflację mamy niską, w 2016 była nawet deflacja, a jak popatrzy się na swoje wydatki "na życie" to czuje się tylko wzrost. Być może za część tego wzrostu odpowiada tzw. inflacja stylu życia, polegająca na tym, że czasem gdy mamy poczucie, że powodzi nam się lepiej do koszyka wkładamy produkty z wyższej półki, a przez to droższe.

Mam jednak przekonanie, że odczuwalna inflacja związana jest z tym, co robi urząd statystyczny, czyli kompozycją tak zwanego statystycznego koszyka. Właśnie chodzi o to, że każdy z nas ma nieco inne przyzwyczajenia i co innego do tego koszyka wkłada, aby zmierzyć inflację trzeba więc uśrednić. Robi się więc statystyczny koszyk w którym oprócz jakiegoś procenta żywności jest pewien procent wydatków na wakacje, jakiś procent wydatków na auta, trochę na ciuchy, etc... No właśnie. Ten zabieg powoduje, że w przypadku tych osób które odbiegają pod względem dochodowym od średniej w dół, inflacja nie uwzględnia tego, że w ich przypadku ceny żywności i mieszkania mają znacznie większy udział w koszyku niż w przypadku osób mogących sobie pozwolić na auto i wakacje.

Weźmy na tapetę rocznik statystyczny za 2016 rok (za 2017 rok jeszcze nie ma, a chciałem użyć jednej tablicy aby coś pokazać). W tablicy 13 mamy wskaźniki cen towarów i usług:

Widać z tej tabeli, że w latach 2015 i 2016 mieliśmy deflację także jeśli chodzi o ceny żywności, ale jeżeli popatrzymy na te ceny w dłuższym ujęciu to zauważymy, że w stosunku do 2000,2005 jak i 2010 roku ceny żywności rosły szybciej niż wskaźnik inflacji ogólnej.

Jeżeli zaś wgłębimy się jeszcze bardziej i zerkniemy na tabelę 14 gdzie są rozpisane wskaźniki cen żywności, to zobaczymy, że sama żywność bez napojów rosła w jeszcze szybszym tempie. Najbardziej zaś rosły ceny pieczywa, mięsa wołowego, wędlin, mleka, ryb, jajek, owoców, ziemniaków. Spadały wprawdzie ceny odzieży i butów, ale artykuły naprawdę pierwszej potrzeby drożały najbardziej. 


Weźmy więc takiego statystycznego mniej zamożnego człowieka, który ma dochód powiedzmy, że waloryzowany inflacją. Ten człowiek z roku na rok ma do wydania realnie mniej bo podstawowe produkty, które kupuje są coraz droższe. On rezygnuje z zakupu ubrań, butów ale kupuje pieczywo i masło, które kosztują więcej bo ich ceny rosną szybciej niż inflacja.


wtorek, 6 lutego 2018

Gwałtowne spadki na Wall Street - długo wyczekiwana korekta?

Piątkowa sesja na Wall Street zakończyła się dla głównych indeksów ponad 2-procentowymi spadkami. Dow Jones zanurkował spadł w piątek 2,5%. Z kolei poniedziałkowa sesja jeszcze bardziej pogłębiła spadki. S&P500 spadał w w pewnej chwili nawet o 4,4% do 2638 pkt, a Dow Jones  nawet o 6,3% do 23 923 pkt. Tak silna zniżka w ciągu jednej sesji przytrafiła się po raz pierwszy w historii. Patrząc z szerszej perspektywy S&P500 w ciągu sześciu sesji stracił 7,8 proc. 

Oczywiście te spadki odbiły się echem na innych giełdach. Wczoraj giełdy azjatyckie  także traciły np. Nikkei tracił momentami nawet 7%.

Polski WIG otworzył się dziś także na minusie. Na razie nie szaleje, jest jakieś 2,3%-2,9% poniżej wczorajszego zamknięcia.

Co się stało?

No cóż, patrząc z szerszej perspektywy, to od co najmniej roku mówiło się, że giełda w Nowym Jorku jest przewartościowana i anomalią są tak stałe systematyczne wzrosty. Spójrzcie na dziesięcioletni wykres indeksów giełdy w Nowym Jorku. Od końca 2015 roku rosła praktycznie bez większej korekty. Potężne ilości taniego pieniądza zrobiły swoje - prędzej czy później coś takiego musiało nastąpić.



Jakiś czynnik (nie ważne jaki) wywołał lawinę sprzedaży powodując odkręcenie się napinanej od wielu miesięcy sprężyny.gwałtowność spadków pogłębia fakt, że większość obrotu generują teraz automatyczne systemy komputerowe przy których reakcji człowiek może tylko stać z boku i obserwować lawinę zleceń.

Co będzie dalej? 

Trudno wyrokować. Analitycy mówią, że to tylko korekta i to normalne po tak długich wzrostach. Trzeba obserwować rynek jak się sytuacja będzie rozwijała.

-->