wtorek, 28 lipca 2015

Indie inwestują w złoto (artykuł gościnny)

Dla dziennikarza New York Timesa najlepszym przykładem marnotrawstwa zasobów w Indiach jest sytuacja ze świątyni bogini Mahalakshmi. Każdego dnia ludzie przynoszą jej podarunki – złoto, klejnoty. Masa kruszcu, która leży potem zamknięta w sejfie i nie przynosi pożytku nikomu, poza ofiarodawcami. O ile rzeczywiście w nią wierzą.
Indie to kraj, w którym złota jest pod dostatkiem. A premier Narendra Modi ma zamiar wykorzystać je dla rozwoju gospodarczego.

 


Złoto bezużyteczne?

Indie posiadają jedne z największych  zasobów złota na świecie. Każdego roku Hindusi sprowadzają z zagranicy kolejne tony kruszcu. Niemniej większość z przeznaczeniem na ozdoby, biżuterię i cele religijne. Indyjski premier, Narendra Modi, ma dość tej sytuacji.
A przecież złoto to konkretne pieniądze, które mogłyby zostać wykorzystane na poprawę sytuacji gospodarczej tej największej na świecie demokracji. Modi stawia więc sprawę jasno: zamiast marnować złoto na ozdoby, zaprzęgnijmy je do pracy. W ten sposób szybciej dościgniemy Chiny i podniesiemy poziom życia ludzi – zdaje się przekonywać premier.
Modi ma na myśli około 20 tysięcy ton złota, z których aż 2,5 tys. znajduje się w rękach zarządzających świątyniami. Kruszec, o którym mowa, wart jest ponad 700 mld dolarów. Tyle, ile połowa rocznego produktu krajowego brutto Indii. Łatwo sobie wyobrazić, jaki skok rozwojowy czeka kraj, jeśli uda się wykorzystać choćby część z tego majątku.

Uwaga: deficyt handlowy

Jednak sama wartość złota to nie wszystko. Indie borykają się od lat z ogromnym deficytem handlowym. Jego roczna wartość to nawet 5 proc. PKB. Aż jedna trzecia z tego przypada na złoto, które mieszkańcy Indii importują z zagranicy. Co w praktyce oznacza, że ciężko wypracowane na miejscu pieniądze odpływają z kraju zasilając kieszenie przedsiębiorstw działających gdzie indziej.
Sytuacja, w której kraj więcej importuje niż eksportuje na dłuższą metę jest trudna do utrzymania. Zwłaszcza w przypadku gospodarki ledwie rozwijającej się, której główną przewagą jest tania siła robocza.

Zachęty i głosy sprzeciwu

Plan premiera Modiego zakłada wdrożenie zachęt, które skłonią Hindusów do umieszczania złota w bankach, zamiast domowych sejfach czy świątyniach. Instytucje finansowe mają oferować specjalne, stałe stopy dla „kont kruszcowych”. W planie są także obligacje oparte na złocie oraz wypuszczenie na rynek złotej monety.
Czy się uda? Nie wiadomo. Chodzi bowiem nie tylko o procesy gospodarcze, ale także zwyczaje zakorzenione w indyjskim społeczeństwie od pokoleń. Wierzenia religijne, kultura ale także przekonanie, że na wszelki wypadek dobrze mieć w domu złoto, mogą być trudne do przezwyciężenia.
Już teraz odzywają się głosy sprzeciwu. Niektórzy z liderów religijnych argumentują, że chęć wykorzystania złota przez rząd to zamach na bogactwo obywateli. I bogów.
Czy premierowi z partii odwołującej się do tradycji religijnej uda się osiągnąć sukces na tak ryzykownym polu?
Ilustracja: Arian Zwegers / Foter.com / CC BY



Współpraca:
Materiał zrealizowano we współpracy z Mennicą Staropolską zajmującą się sprzedażą złota i innych metali szlachetnych.

niedziela, 26 lipca 2015

Czy pieniądze w SKOKach są bezpieczne i SKOKi są niewypłacalne?

Co ciekawe na pytanie postawione w tytule można powiedzieć dwa razy tak... Jak to jest możliwe? Cóż po pierwsze wygląda na to, że jak się dobrze przyjrzano systemowi SKOKów, to po przeanalizowaniu wyników pięciu największych kas - jak to dobitnie określił minister Szczurek 
"Wszystkie pięć największych SKOK-ów reprezentujących 70 proc. aktywów sektora, 67,8 proc. depozytów, ma fundusze własne ujemne. Według tego badania wszystkie pięć Kas było niewypłacalnych. Ten wynik łączny to było minus 1,23 mld zł. (...) Niewypłacalność w powiązaniu z ujemnym wynikiem finansowym daje sytuację jak w przypadku piramidy finansowej, która może jakiś czas działać, a potem przestaje i upada. I to jest ten przypadek "
Faktycznie nie wygląda to różowo i jak tak dalej pójdzie to cały sektor SKOKów stanie przed dylematem czy nie zwinąć sztandaru i się nie rozwiązać, zasypując dziurę finansową ("27 Kas wymaga restrukturyzacji, ale tylko osiem realizuje program naprawczy rekomendowany przez KNF. W 30 Kasach (na 50 działających) wykazano wynik ujemny.") pieniędzmi podatników. Częściowo to już ma miejsce. Wszak jak słyszeliśmy na komisji sejmowej:

"3,2 mld zł wypłacone przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG) klientom dwóch upadłych SKOK-ów to cztery razy więcej niż kwota, jaką przez 20 lat istnienia BFG wypłacił właścicielom depozytów we wszystkich bankach, które popadły w kłopoty"
I to jest właśnie przyczyna, dla której odpowiedź na drugie pytanie brzmi tak - do kwoty 100 tysięcy euro depozyty w SKOKach sa bezpieczne bo gwarantuje je BFG. Stety i niestety. Stety - bo przynajmniej chroni większość przed paniką. Niestety - bo za pieniądze wszystkich klientów banków (każdy bank płaci "podatek" na BFG).

Dlaczego tak się stało? Od dawna było wiadomo, że sytuacja w Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo Kredytowych, nie wygląda najlepiej. Od dawna było wiadomo, że idea spółdzielczej samoregulacji i w ogóle cała idea spółdzielczych unii kredytowych została w wydaniu polskiego sektora SKOKów wypaczona.  Jednak dzięki działaniom grupy polityków mocno powiązanych z PIS i uwłaszczającą się na SKOKach grupą zaufanych biznesmenów, udało się na tyle opóźnić objęcie sektora kontrolą, żeby jak najwięcej nakraść (przykład: "SKOKi z Radiem Maryja i fundacją 'Lux Veritatis'"), a sprawowanie nadzoru przez Kasę Krajową było oględnie mówiąc "kontrowersyjne". Amber Gold przy skali tego przekrętu, to jest mały misio. No ale w końcu o co ich winić, przecież to nie banki...



środa, 22 lipca 2015

Jak poprawić swoją sytuację finansową?

Niejeden z nas zapewne zadaje sobie wielokrotnie to pytanie, które postawiłem w tytule. Niejeden z czytających ten artykuł zapewne ma problemy finansowe lub bagaż długów. Sprawa nie jest trywialna, spróbuję jednak poniżej zaprezentować kilka naprawdę podstawowych porad, które mam nadzieję, każdemu pomogą podjąć pewne – przynajmniej pierwsze i podstawowe działania. Rzecz dotyka praktycznie wszystkich, tzn. chodzi o to, że poniższe kwestie interesują zapewne nie tylko tych, którzy mają naprawdę bardzo kiepską sytuacją, ale także tych, którzy mają potencjalnie dobrą. Wszakże każdy chciałby, żeby było lepiej – czyż nie?

1.    Ustalmy fakty

Pierwsza i na prawdę najbardziej podstawowa kwestia to jest ustalenie jaka rzeczywiście jest nasza sytuacja. Niejednokrotnie spotykałem w swoim życiu osoby, które narzekały, że jest bardzo źle, a tak na prawdę nie miały pojęcia, ani ile mają przychodów, ani na co wydają pieniądze. Spotykałem także osoby, które nawet nie miały pojęcia ile wynosi ich aktualne zadłużenie. Taki stan rzeczy jest dla mnie nie do zaakceptowania. Jeżeli chcemy cokolwiek zmienić i poprawić naszą sytuację finansowa to musimy wiedzieć o niej wszystko.

Ustalmy zatem fakty – z zeszytem w ręku dokonajmy spisu inwentarza. Musimy wypisać z jednej strony nasze dochody, z drugiej nasze comiesięczne wydatki. Jeśli nie wiemy na co wydajemy pieniądze spisujmy przez miesiąc lub dwa wszystkie nasze wydatki w zeszycie. Uwierzcie mi, że można się z tego dowiedzieć bardzo ciekawych rzeczy. 

Druga ważna rzecz to spisać nasze aktywa i pasywa. Jednym słowem z jednej strony wypiszmy nasz majątek – ten który przedstawia jakąś wartość. Z drugiej wypiszmy wszystkie swoje długi. Jeżeli ich nie ogarniamy, to czas najwyższy odrobić zadanie domowe(!), weźmy w dłoń wszystkie papiery, umowy, idźmy do banków, sprawdźmy w Internecie. W efekcie powinniśmy otrzymać bilans, który pokaże czy unosimy się na powierzchni, czy już jesteśmy pod wodą.

2.    Przychody i koszty

Wypisanie przychodów i wydatków w ujęciu miesiąca ma bardzo ważny aspekt. Jeżeli nasze wydatki przewyższają przychody, to znaczy że schodzimy pod wodę z naszą sytuacją finansową. Taki przypadek oznacza, że albo przejadamy oszczędności, albo się zadłużamy. Żeby poprawić naszą sytuację musimy zrobić wszystko, aby nasze przychody przewyższały nasze koszty – jednym słowem musimy mieć w budżecie nadwyżkę.  Jasne, jest że zdarzają się incydentalne większe wydatki, ale ja mówię o ujęciu długoterminowym. Średnio w ciągu kilku miesięcy powinniśmy wychodzić na plus. Jeżeli tak się nie dzieje, to problem jest albo z przychodami, albo z kosztami życia.



3.    Spirala długów

Problem, który pojawia się kiedy przychody są niższe niż nasze wydatki - to niebezpieczeństwo popadnięcia w spiralę zadłużenia. W pewnym momencie zaczyna się pożyczanie „do pierwszego”. Wiadomo, że pożyczka kosztuje więc trzeba będzie oddać więcej niż się pożyczyło. Ale z czego oddać, skoro nasze przychody nie pokrywają wydatków? Pojawia się pokusa aby pożyczyć na zwrot poprzedniej pożyczki. W pewnym momencie, coraz większy udział w naszym budżecie zaczną zajmować odsetki od kredytów. Nie daj Boże jeszcze stopy procentowe skocza w górę i będziemy ugotowani. Nie róbcie takich rzeczy! 

Spirala długów to coś co należy jak najszybciej przeciąć i za wszelką cenę uniknąć zwiększania zadłużenia, nawet kosztem rezygnacji z pewnych wydatków.

4.    Przejęcie kontroli

Pamiętajcie, wasza sytuacja finansowa jest przede wszystkim w waszych rękach. Nikt za was jej nie zmieni i nikomu nie powinno bardziej zależeć na jej poprawie niż wam samym. To wy musicie przejąć kontrolę nad waszymi finansami i wy musicie podjąć odpowiedzialność za niektóre, czasem bardzo trudne decyzje. Niejednokrotnie droga do poprawy prowadzi przez pasmo wyrzeczeń, ale uwierzcie mi – czasem jeśli dziś zrezygnuje się z pewnych przyjemności (które wiążą się z wydatkami)to przyniesie to wielokrotny plon później. Jak uważacie, czy lepiej hodować długi czy oszczędności? Odpowiedzcie siebie sami.

Musicie zatem przejąć kontrolę nad tym co dzieje się z waszymi pieniędzmi. Ustalcie na początku każdego miesiąca plan wydatków. Kwoty przeznaczona na najbardziej niezbędne rzeczy włóżcie do osobnych kopert, albo przelejcie na osobne konta. Na tzw. życie przeznaczcie odpowiednia kwotę, ale pamiętajcie też żeby budżet przewidywał także odłożenie pewnej kwoty na tak zwaną „czarną godzinę”. Zacznijcie budować sobie poduszkę bezpieczeństwa, która w razie turbulencji zapewni wam amortyzację. Nie będę pisał ile powinna ona wynosić – dla kogoś kto buduje ją od zera sam fakt, że musi na nią odkładać może okazać się trudny. Zadajcie sobie jednak pytanie co by się stało w przypadku poważnej awarii w mieszkaniu, poważnej choroby czy też utraty pracy. Jakie oszczędności na czarną godzinę byłyby dla was wystarczające? Zacznijcie je budować.

5.    Konsolidacja zobowiązań?

Kolejna rzecz to długi. Jeżeli zrobiliście przegląd długów to zapewne wiecie już ile wynoszą wasze zobowiązania i ile was kosztują (w sensie odsetek).  

Zastanówcie się nad tym, czy nie da się drogich kredytów połączyć w jeden większy, ale oprocentowany niżej? Nazywa się to kredytem konsolidacyjnym. Zazwyczaj wiąże się to także z wydłużeniem okresu spłaty, co przekłada się na niższą ratę. W efekcie taki kredyt w ostatecznym rozrachunku może wyjść tak samo, albo trochę drożej, ale w bieżącym miesięcznym budżecie, niższa rata da wam trochę powietrza i ulgi. Uważajcie jednak, na kilka aspektów. 

Po pierwsze nie ulegajcie złudzeniu – długi się nie zmniejszyły, to reorganizacja ich spłaty sprawiła, ze mniej bolą. Jeśli dzięki niższej racie kredytu konsolidacyjnego udało się wam wypracować nadwyżkę w miesięcznym budżecie – pod żadnym pozorem nie rozluźniajcie dyscypliny finansowej. Nie przejedzcie tych pieniędzy, odłóżcie je. Najpierw przeznaczcie je na zbudowanie poduszki finansowej, a potem nadpłacajcie kredyt konsekwentnie zmniejszając zadłużenie. 

Po drugie, zanim podejmiecie decyzje o konsolidacji – policzcie koszty. Usiądźcie z kalkulatorem i sprawdźcie czy bank nie dolicza wam dodatkowych prowizji, które sprawią, że koszty urosną nadmiernie. Policzcie ile będzie wynosić rata miesięczna i ile ostatecznie spłacicie. To wam da obraz czy się taka operacja opłaci. No i oczywiście porównujcie oferty różnych banków.

6.    Jak spłacić dług?

Strategia likwidacji zadłużenia opiera się na podstawowym filarze, jakim jest nadwyżka przychodów nad kosztami. Jeżeli jej nie ma, to należy podjąć działania, aby przynajmniej w krótkim terminie ją wygenerować. 

Skoro zatem wiecie już jakie macie długi i ile was kosztują, spróbujcie najpierw spłacić te najbardziej uciążliwe i najdroższe. Praktyka pokazuje, że najczęściej są to długi na kartach kredytowych. Te trzeba spłacić w pierwszej kolejności. 

A co z kartami? Cóż, jeśli nadrobiliście na nich długów i nie byliście w stanie sobie z nimi poradzić, to oznacza, że chyba karta kredytowa nie jest narzędziem dla was. Do tego aby się nią posługiwać trzeba naprawdę dużej dyscypliny finansowej. Może zatem lepiej będzie kartę zlikwidować i nie ponosić także kosztów jej odnawiania?

W dalszej kolejności tak jak pisałem wcześniej za wygenerowane nadwyżki warto nadpłacać kolejne kredyty, których chcecie się pozbyć. Psychologicznie najlepiej atakować najpierw te najmniejsze. Od razu odczujecie satysfakcję kiedy pozbędziecie się pierwszego małego garba zadłużenia. 

Zanim jednak zaczniecie nadpłacać kredyt przeanalizujcie umowę. Sprawdźcie czy się to opłaca. Czasami w umowach pożyczkowych są zapisy o karnych opłatach za wcześniejszą spłatę. W takiej sytuacji może być lepiej odłożyć pieniądze na koncie oszczędnościowym.

7.    Jak zaoszczędzić?

A skąd te nadwyżki finansowe? Cóż, trzeba przyjrzeć się uważnie na co wydajecie pieniądze. Jeżeli będziecie spisywali swoje wydatki, a jeszcze lepiej jeśli podzielicie je na kategorie (np. dom, samochód, życie, rozrywka) to zobaczycie gdzie się one podziewają. Może się okazać, że zamiast jeść na mieście można samemu coś ugotować i zaoszczędzić w ten sposób dwieście złotych w miesiącu? 

Może warto rzucić palenie (paczka papierosów dziennie to ponad cztery tysiące złotych rocznie!), albo odpuścić sobie impulsywne kupowanie przekąsek? Warto rozważyć, czy koniecznie musicie korzystać z samochodu lub taksówki, czy też czasem nie warto iść piechotą inwestując trochę czasu, albo przesiąść się na autobus czy tramwaj. 



Warto także porównywać ceny produktów i analizować ich skład, czasem może okazać się, że rzeczy które kupujemy nie są warte ceny, którą za nie płacimy a w innym sklepie, są po prostu tańsze odpowiedniki. Dokonując każdego wydatku warto zawsze zadawać sobie jedno fundamentalne pytanie – „po co mi to jest potrzebne?”. 

Niejednokrotnie spotykałem się z sytuacjami, kiedy ludzie kupowali rzeczy „na zapas”, którego to „zapasu” nigdy nie wykorzystywali. Co gorsza, jeżeli chodzi o produkty żywnościowe, to one się potem psuły i lądowały w koszu. Może warto zrobić mniejsze zakupy, a potem wybrać się do sklepu znowu kiedy będzie rzeczywiście taka potrzeba? 

Czasami także warto zadać sobie pytanie, czy nie da się np. naprawić jakiejś rzeczy zamiast kupować nowej? Może się to wydać śmieszne, bo przecież skoro nas stać, to dlaczego nie kupić nowych butów, jeśli w starych jest w podeszwie dziura? Otóż dobry szewc podzeluje buty za 60 złotych – warto zainwestować w naprawę, jeśli takie buty np. skórzane, nowe kosztują 250zł.

8.    Jak uzyskać dodatkowe przychody?

A skąd wziąć dodatkowe pieniądze? Zastanówmy się. Jeśli spisaliście także składniki swojego majątku, to może widzicie tam rzeczy, których nie używacie, a które można sprzedać? Nawet kilkadziesiąt złotych to zawsze dodatkowy pieniądz (będzie na nowe zelówki), a też jest to jakaś realizacja idei życia w sposób minimalistyczny (która mi się całkiem podoba) i otaczania się tymi przedmiotami, które rzeczywiście są nam potrzebne albo nas w jakiś sposób ubogacają. 



Może warto także zastanowić się nad wykorzystaniem swojego wolnego czasu? Znam przykłady ludzi, którzy dorabiają w ten sposób ogłaszają się, że podejmą się pewnych dodatkowych prac np. w weekend, za drobną opłatą. Oczywiście, zawsze ktoś może powiedzieć, dlaczego mielibyście pracować za jakieś marne grosze, że to już lepiej siedzieć w domu. Cóż, to w końcu chcecie poprawić swoją sytuację materialną czy nie chcecie? Każdy nawet drobny grosz, jest jak kropelka, która napełnia kielich. W pewnym momencie dostrzeżecie, że z tych drobnych kropelek nakapało całkiem sporo.

Wiem, że to co napisałem powyżej jest mocno pobieżne. To są w zasadzie tylko główne tezy, które każdy może w jakimś tam stopniu zaaplikować do swojego życia. Nie twierdzę, że mam monopol na prawdę objawioną – na pewno warunki życiowe każdego z was są różne i nie wszystkie wskazówki z tego wpisu a się bezpośrednio zaimplementować. Wydaje mi się, jednak że może to być jakaś inspiracja do poszukiwania rozwiązań bo naprawdę da się jeśli tylko się chce.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Co oznacza skrót IPO?

Często w przypadku giełdy i akcji spotykamy się z pojęciami rynek pierwotny i rynek wtórny. Z tymi pojęciami nierozerwalnie związany jest skrót IPO powstały od angielskiego Initial Public Offering co oznacza w wolnym tłumaczeniu: pierwsza oferta publiczna. Oznacza to pierwszą ofertę spółki akcyjnej na giełdzie i wiąże się z wprowadzeniem spółki na giełdę. Każda spółka akcyjna, której akcje handlowane są na giełdzie, musi przejść procedurę dopuszczenia do handlu na giełdzie.

Zanim akcje spółki będą mogły być sprzedawane na giełdzie, spółka musi przejść proces dopuszczenia do handlu przez Komisję Nadzoru Finansowego (KNF). Komisja jest organem państwowym i nadzoruje działanie giełdy a przy wejściu spółki na rynek publiczny wydaje zgodę na handel akcjami spółki na giełdzie. Aby chronić inwestorów przed ewentualnymi próbami oszustwa, musi sprawdzić jej wiarygodność.

Musi zostać także ustalona wejściowa ceny akcji spółki, co nie jest wcale takie proste. Akcje tej spółki jeszcze nigdy nie były w obrocie publicznym i nikt tak naprawdę nie wie ile one są warte. Czym wyższa cena, tym lepiej dla spółki, bo może dostać więcej pieniędzy za swoje akcje. Gdy cena będzie za wysoka, istnieje niebezpieczeństwo, że na akcje po zawyżonej cenie nie znajdą się kupcy i wtedy przedsiębiorstwo może nie sprzedać swoich akcji i w rezultacie stracić, ponieważ będzie je musiała sprzedać po niższej cenie. Stracą też inwestorzy, którzy zakupili akcje po zawyżonej cenie i mogą zwątpić w wiarygodność spółki. Jeśli cena będzie za niska, spółka także może stracić, ponieważ sprzeda swoje akcje po zaniżonej cenie, a cena może już w pierwszych dniach handlu poszybować wysoko. Zyskują inwestorzy, ale utraconych potencjalnych korzyści spółka nigdy już nie odzyska.

czwartek, 16 lipca 2015

Czy inwestowanie w nieruchomości na wynajem się opłaca? (wpis gościnny)

W czasach gdy waluty zachowują się na rynku w sposób nieprzewidywalny, a złoto przestaje być pewną lokatą kapitału, osoby poważnie myślące o inwestycjach zaczynają szukać pewnego i opłacalnego sposobu na pomnożenie swoich oszczędności. Jednym z niezmiennych, od lat wartych uwagi sposobów na inwestowanie pieniędzy jest rynek nieruchomości. W niniejszym tekście zajmiemy się szczególną sytuacją, czyli nieruchomościami na wynajem.


Mieszkania czy lokale użytkowe
Pierwsze pytanie, jakie musi sobie zadać każdy inwestor, planujący zarobić na wynajmie nieruchomości, zawsze brzmi: czy bardziej opłaca się inwestować w branżę mieszkaniową, czy raczej szukać klientów wśród firm, poszukujących miejsc na biura i powierzchnie magazynowe? Zdaniem Andrzeja Wrońskiego, polskiego przedstawiciela P3 Logistic Parks, europejskiego inwestora z branży nieruchomości, absolutnym hitem są obecnie powierzchnie magazynowe dla firm zajmujących się sprzedażą internetową. Dynamiczny rozwój e-commerce sprawił, że zyski z wynajmu hal magazynowych przekroczyły te z inwestycji w nowe biura. Warto pamiętać, że to właśnie biura były wcześniej wskazywane jako najbardziej opłacalna lokata kapitału w przypadku zakupu nieruchomości na wynajem. Wynajem mieszkań oczywiście również jest opłacalny, ale uważa się, że ten segment rynku nie jest obecnie tak bardzo dynamiczny i nie rozwija się w zbyt dużym tempie.

Inwestowanie w dużych miastach
Oczywiście rynek nieruchomości na wynajem zupełnie inaczej wygląda w dużych miastach, do których ludzie przeprowadzają się w poszukiwaniu pracy, a inaczej w mniejszych miejscowościach, w których raczej ubywa mieszkańców. Dlatego właśnie to to większe, prężnie działające ośrodki są o wiele pewniejszym miejscem na tego rodzaju inwestycje. Warto zaznaczyć, że tendencja ta dotyczy nie tylko mieszkań, ale również powierzchni magazynowych i biur. To zrozumiałe, ponieważ wszystko to łączy się ze sferą ekonomiczną – tam gdzie powstają nowe zakłady i rozwijają się już istniejące firmy, ożywa również rynek mieszkań. Portal Money.pl pod koniec ubiegłego roku informował czytelników, że zyski z wynajmu w dużych miastach rosną. Średnia stopa zwrotu wynosiła 4,71% netto. Choć wydaje się to niewielką wartością, wypada zauważyć, że wzrost ten miał miejsce w czasie gdy obniżano stopy procentowe, więc kredyty mieszkaniowe stawały się bardziej atrakcyjne. Mimo to rynek mieszkań na wynajem miał się bardzo dobrze.

Przeciętna opłacalność wynajmu
Portal Money.pl, publikując dane statystyczne dotyczące opłacalności inwestowania w nieruchomości na wynajem pokazał poniższy wykres, z którego wynika, że w ciągu ostatnich czterech lat sytuacja na rynku była wprawdzie dość dynamiczna, ale wszystko wskazuje na to, że ostry spadek cen, który miał miejsca na przełomie 2012 i 2013 roku jest już raczej opanowany i obecnie mamy do czynienia przede wszystkim z drobnymi korektami na rynku. Stopa zwrotu waha się w ciągu ostatnich dwóch lat o około 0,2-0,35. Wskazuje to na stabilną sytuację inwestorów.

Nieruchomości a giełda
Mówiąc o inwestycjach zazwyczaj wskazuje się przede wszystkim na giełdę. Inwestowanie w nieruchomości na wynajem pojawia się w tym kontekście dopiero na którejś z pozycji. Dlaczego tak jest? Przede wszystkim dlatego, że giełda cieszy się wśród inwestorów o wiele większym zainteresowaniem. Wysoka stopa zwrotu działa na nich jak magnes. I rzeczywiście, inwestowanie w giełdę może przynieść o wiele większe zyski, zwłaszcza w krótkim terminie. Trzeba jednak pamiętać o tym że inwestowanie w aktywa giełdowe łączy się również z o wiele wyższym progiem ryzyka. Branża nieruchomości na wynajem nie gwarantuje tak spektakularnych zwyżek, ale w zamian może zaproponować stabilną sytuację i o wiele mniejsze ryzyko, co pozwala na większą swobodę inwestycyjną w dłuższej perspektywie.
Wykres: Money.pl
 
Autor artykułu
Artykuł przygotował Michał Polaczko z bloga finansepolaka.pl, który porusza tematy finansowe Polaków.

środa, 15 lipca 2015

Co to jest Forex?

Forex jest skrótem od angielskiego Foreign Exchange używanym do opisania międzynarodowego rynku walutowego. Można powiedzieć, że jest on największym i najbardziej płynnym rynkiem handlowym na świecie, gdzie dokonuje się zakupu i sprzedaży wszystkich najważniejszych walut na świecie. 

W ciągu jednego dnia obroty na forexie sięgają około 5 bilionów dolarów amerykańskich. Jest to kilkadziesiąt razy więcej niż na przykład dzienny obrót na najbardziej znanej giełdzie papierów wartościowych w Nowym Jorku. Handel na forexie ma na celu wymianę danej waluty na inną zakładając, że wartość dopiero zakupionej waluty (waluta bazowa) wzrośnie w stosunku do wartości waluty właśnie sprzedanej. 

Forex nie posiada swojej siedziby, ani też głównego organu nadzorczego. To rynek typu OTC, czyli rynek pozagiełdowy, zdecentralizowany. Forex istnieje w formie elektronicznej, działa 24 godziny na dobę od poniedziałku (godz. 24:00) do piątku (godz. 22:00). Oznacza to, że kupno dowolnej ilości waluty, w każdej chwili, nie stanowi żadnego problemu. Wyjątkiem są weekendy oraz zbyt małe zlecenia. 

Międzynarodowy rynek walutowy pełni bardzo ważną rolę w gospodarce skali światowej zapewniając płynność wymiany walutowej na globalną skalę, dlatego też, jak długo istnieć będzie handel międzynarodowy, równie długo będzie istniał forex. 

wtorek, 14 lipca 2015

Księgi Wieczyste - FAQ

Poniżej znajduje się lista artykułów, które opublikowałem dotychczas na blogu na temat Ksiąg Wieczystych. Są to chyba najczęściej zadawane w tym temacie pytania i mam nadzieję, że zebranie w jednym miejscu odnośników do odpowiedzi na nie będzie z korzyścią dla każdego.
Jeżeli nasuwają się Wam jakieś pytania dotyczące tego tematu, piszcie do mnie albo piszcie w komentarzach, będę starał się na nie odpowiedzieć o ile tylko będę w stanie.

   
PS. Za zamówienia zrealizowane po założeniu konta za pośrednictwem linka prowadzącego z mojego bloga, otrzymam prowizję.

Czy to już koniec problemów?

Wczoraj ogłoszono, że negocjacje w sprawie pomocy dla Grecji zakończyły się sukcesem... czy to już koniec problemów? Cóż, wydaje mi się, że wcale nie koniec, to na wet nie początek końca... raczej koniec początku. 
Jakkolwiek szumnie nie ogłaszanoby, że się udało dogadać, jakkolwiek głośnym echem na korytarzach w Brukseli nie słychać głośnego oddechu ulgi to jednak sporo wątpliwości pozostaje otwartych. 

Po pierwsze Grecja nadal nie ma pieniędzy, dziś nie zapłaciła kolejnej raty kredytu do MFW. Po drugie, nie wiadomo skąd miałaby pieniądze wziąć. Wynegocjowany plan/układ z Brukselą wprawdzie zakłada prywatyzację ale:
  • pieniędzy z tej prywatyzacji nie starczy na spłatę wszystkich długów - to ledwie 50 miliardów euro,
  • to raczej nie rozrusza gospodarki tak aby zaczęła rosnąc w tempie pozwalającym na wygenerowanie nadwyżek budżetowych pozwalających na spłatę kredytów.


Swoją drogą odnoszę nieodparte wrażenie, że międzynarodowa finansjera ostrzy sobie zęby na ten fundusz powierniczy, do którego miałby zostać wniesiony majątek przeznaczony na prywatyzację. Czuje niestety w kościach, że wielkie międzynarodowe banki postanowią uwłaszczyć się na tej prywatyzacji. Wszak dbanie o interesy wierzycieli (czyli swoje) może polegać na tym, żeby sprzedać prywatyzowane przedsiębiorstwa za bezcen zaufanym firmom i jeszcze dodatkowo na tym zarobić.

Dodatkowo Tsipras nie ma wcale jednoznacznego poparcia w kraju dla wynegocjowanego układu.Już zapowiedziane są strajki i nie wiadomo jak to się wszystko skończy. Wydaje mi się, że z problemami Grecji przyjdzie nam jeszcze żyć długo.

Drugi problem, który trochę umknął mainstreamowi to Chiny. W ostatnich tygodniach na giełdzie w Szanghaju doszło do krachu, który zdążył zjeść już ponad 3 BILIONY dolarów. rzecz w tym, że od wielu lat na chińskiej giełdzie akcji budowała się gigantyczna bańka spekulacyjna. Bańki mają jednak to do siebie, że pękają i nie pomogły tu nawet centralnie sterowane zakupy akcji inspirowane przez rząd chiński. Problem polega na tym, ze nie jest to "jakaś tam giełda". Kiedy chiński smok westchnie to cały świat się trzęsie. Sugeruję uważniej spoglądać w tamtą stronę...

piątek, 10 lipca 2015

Inwestowanie z głową (wpis gościnny)

W końcu przyszedł ten moment – decydujemy się na wejście na rynek kapitałowy. Nie jesteśmy milionerami, nasze oszczędności są na razie niezbyt imponujące, ale wobec mizernych odsetek, które proponują dzisiaj banki, nasza decyzja jest nieodwołalna. Pieniądze muszą zarabiać!

 


Aby nasze działania były w pełni racjonalne, sporządzamy listę naszych celów inwestycyjnych. Warto poświęcić temu dużo czasu i wszystko dokładnie przemyśleć. Oczywiście każdy debiutant na rynku kapitałowym ma własne priorytety, warto jednak sięgnąć do klasyki. A klasyczna lista celów przedstawia się następująco.
  • Po pierwsze, zachowanie kapitału według jego wartości nabywczej. To oznacza utrzymanie początkowej, zainwestowanej wartości nominalnej kapitału oraz zwiększanie jego wartości co najmniej o stopę inflacji, czyli uzyskanie wynagrodzenia za zaangażowany kapitał na poziomie średniego, wiekowego wynagrodzenia kapitału, tj. dodatkowe 3% ponad inflację;
  • Po drugie, określamy sobie poziom ryzyka, czyli dopuszczalną zmienność wartości portfela, którą jesteśmy w stanie zaakceptować. Wskazujemy wysokość rocznej straty, na jaką możemy się zgodzić biorąc pod uwagę naszą sytuację finansową. Określając poziom ryzyka, wyznaczymy jednocześnie oczekiwane zyski, jakie spodziewamy się osiągnąć w ciągu roku.
  • Po trzecie, określimy dopuszczalne klasy aktywów i instrumentów finansowych, w które chcemy zainwestować nasze oszczędności. Mogą to być na przykład akcje polskie, akcje innych rynków, dług skarbowy, opcje walutowe, metale, surowce, nieruchomości, itd.
Lista możliwości jest oczywiście znacznie dłuższa. „To być może najważniejsza kwestia. Wybierając klasy aktywów klient faktycznie ustala profil ryzyka i oczekiwaną stopę zwrotu – tłumaczy Andrzej Miszczuk, Główny Strateg F-Trust, jednej z największych firm dystrybucyjnych na polskim rynku. F-Trust ma w swojej ofercie ponad 1000 funduszy inwestycyjnych. – Jeśli klient decyduje się na wyższe ryzyko, to ma prawo oczekiwać wyższej stopy zwrotu. Do instrumentów, które dają wysokie stopy zwrotu – ale też wiążą się z podwyższonym ryzykiem – należą między innymi akcje, opcje, marżowe transakcje walutowe, handel surowcami”.

Po ustaleniu naszych celów inwestycyjnych, pora przejść do wyboru strategii inwestycyjnej. „W niemal każdej wybranej strategii powinniśmy oprzeć się na trzech, zgodnych z wyliczonymi poprzednio celami inwestycyjnymi, fundamentach – przekonuje Andrzej Miszczuk, który od ponad dwudziestu lat zajmuje się inwestycjami na rynku kapitałowym, a przez wiele lat pracował w szwajcarskiej firmie inwestycyjnej Capital, wówczas jednej z największych tego typu na świecie i współpracował z inwestorami indywidualnymi i instytucjonalnymi w niemal całej Europie Zachodniej. – Pierwszy fundament ma pomóc w zachowaniu kapitału, drugi podnieść jego wartość, a trzeci powinien prowadzić nas do znacznego wzrostu kapitału”.

Po kolei. Pierwszy fundament to inwestycje w instrumenty dłużne lub akcje z solidnymi dywidendami. Dochód z długu w postaci odsetek lub dochód z akcji w postaci dywidend będą powiększały wartość naszego kapitału. Drugi fundament jest budowany na bazie dochodu i wzrostu kapitału. Pragniemy stworzyć tutaj wynagrodzenie dla zainwestowanego kapitału oraz podnieść jego wartość poprzez inwestycje w akcje solidnych, trwałych i rosnących spółek. Najlepiej jeśli takie spółki płacą dywidendy. Jeszcze lepiej, jeśli te dywidendy są wysokie. Trzeci fundament ma nas doprowadzić do satysfakcjonującego, czyli znacznego wzrostu kapitału. Tutaj możemy inwestować w akcje spółek wzrostowych, sektory i kraje o dużym potencjale wzrostu, a także w spółki cykliczne. Ta cześć zainwestowanego kapitału będzie podlegała sporym wahaniom. Mamy nadzieję, że najczęściej będą to wahania w górę, ale powinniśmy być realistami gotowymi także na okresowe korekty.

Jeśli konstrukcja naszego portfela oprzemy na trzech wymienionych wyżej fundamentach, to dokonamy pierwszej dywersyfikacji. A dywersyfikacja to najważniejsze, absolutnie priorytetowe słowo w inwestowaniu na rynku kapitałowym. To dzięki dywersyfikacji nasze inwestycje są bezpieczniejsze, to dzięki dywersyfikacji możemy spać spokojniej. Dywersyfikacja przebiega według kryterium ryzyka inwestycyjnego. Wielkość każdego fundamentu w całości portfela może być bardzo różna w różnych okresach – może zmieniać się od kilku do kilkudziesięciu procent. Zmiana będzie następowała w zależności od celu, do którego zmierzamy – pragniemy bardziej chronić kapitał, czy podnosić wartość portfela lub generować dochody.

Również każdy z fundamentów może, a nawet powinien, być wewnętrznie zdywersyfikowany. „Wyobraźmy sobie, że naszym najważniejszym celem jest ochrona kapitału. Wówczas będziemy dywersyfikowali inwestycje między dług skarbowy kilku krajów lub kilku dużych, mocnych spółek – tłumaczy Michał Górczewski, Główny Analityk F-Trust. – Ale możemy też działać odwrotnie, pójść na pełne ryzyko, bo chcemy nasz zysk zmaksymalizować. Inwestujemy wszystkie pieniądze w jedną spółkę, bo mamy przekonanie, że w najbliższych miesiącach lub latach będzie ona dawała najwyższą stopę zwrotu. Przestrzegam przed tak ryzykownym działaniem, bo na rynku kapitałowym tylko z perspektywy historycznej możemy być pewni, jaka spółka była najlepsza. Decyzje inwestycyjne podejmujemy w oczekiwaniu na przyszłe zmiany cen i wyników, a tej przyszłości nie jesteśmy pewni. Zawsze istnieją ryzyka, przed którymi warto się chronić. Dlatego zalecam raczej kupno akcji kilku różnych firm lub, jeszcze lepiej, kilka różnych funduszy akcyjnych”.

Inwestycje na rynku kapitałowym często wiążą się również z ryzykiem walutowym. Nie dotyczy ono tylko tych klientów, którzy inwestują w aktywa jednego kraju, w walucie kraju, w którym żyją i pracują. Tymczasem zakres dostępnych inwestycji wybiega zdecydowanie poza jeden kraj i jedną walutę. „Polscy inwestorzy mogą i nawet powinni korzystać z możliwości inwestycyjnych w Azji, Ameryce czy Afryce. Istnieją obszary wzrostu gospodarczego dużo lepsze niż w Polsce czy Europie” – przekonuje Andrzej Miszczuk. I wie co mówi, w ofercie F-Trust klienci znajdą operujące na całym świecie fundusze takich globalnych gigantów, jak BlackRock, Franklin Templeton, Fidelity, Schroders, ale także polskich TFI, w tym Caspara lub Quercusa.

Ale chcąc, aby cały świat pracował dla nas, musimy się liczyć z ryzykiem walutowym. Pamiętajmy jednak, że ryzyko to jest obciążone możliwością straty, ale przede wszystkim jest to okazja do osiągnięcia sporego zysku. Inwestycje w dolarach USA mogą rosnąć, mierzone dolarami, ale mogą też przynosić straty, gdy przeliczymy ich wartość według kursu dnia bieżącego. Na przykład ceny akcji amerykańskich wzrosną w okresie naszej inwestycji o 5%, ale dolar straci do złotówki 6%. Mamy wówczas, po przeliczeniu na złotówki, stratę netto wielkości 1%.

Stratom walutowym można dość łatwo zaradzić zabezpieczając kursy walutowe na inwestycjach w obcych walutach. To tzw. hedgowanie walut. Innym sposobem jest kupowanie funduszy zahedgowanych do złotego. Robimy to wówczas, gdy nasza waluta referencyjna (waluta, w której mierzymy rezultaty inwestycyjne) jest mocniejsza i ma szanse wzmacniać się do waluty, w której inwestujemy – tłumaczy Michał Górczewski. – W przeciwnym wypadku należy cieszyć się, że mamy możliwość inwestowania w obce waluty, bo wartość takich inwestycji będzie rosła w walucie referencyjnej nawet wówczas, gdy ceny akcji będą spadać”.

Warto pamiętać, że kursy walutowe to także odrębny obszar inwestowania. Rynki walutowe są najbardziej płynnymi i największymi rynkami finansowymi. Trzeba jednak mieć na uwadze, że są to rynki spekulacyjne. Inwestowanie długoterminowe oparte wyłącznie na instrumentach walutowych (spekulacje walutowe) nie należą do bezpiecznych ścieżek inwestycyjnych – na tych rynkach można zarobić spore kwoty używając relatywnie małego kapitału, ale można też stracić niejedną koszulę. Wskazane są natomiast takie transakcje walutowe, które mają charakter ochronny. Jest to szczególnie istotne w krótkich okresach inwestycyjnych i przy silnych ruchach kursów walutowych.

Autor artykułu
Artykuł został przygotowany przez Andrzeja Miszczuka, Głównego Stratega F-Trust, www.f-trust.pl

czwartek, 9 lipca 2015

Recenzje książek

Chciałbym przypomnieć nowym czytelnikom, że od czasu do czasu na blogu zamieszczam recenzje książek. Dotychczas umieściłam na blogu następujące:
  • James Rickards "Currency Wars" - o toczących się w przeszłości i teraźniejszości wojnach gospodarczo walutowych na świecie.
  • J.J. Murphy "Analiza techniczna" - nazywana przez niektórych "biblią" analizy technicznej, na mojej półce leży od roku 1995, kiedy to ukazała się w Polsce po raz pierwszy...
  • Inwestycje kontrariańskie i książka pt. "Cykle giełdowe" J. Bernsteina - przeczytałem ją dosyć szybko, a to ze względu na sporą ilość wykresów w treści. Gdyby ją wycisnąć z esencji to zostałoby jej może na kilkanaście stron. Momentami miałem wrażenie, że autor się powtarza. Często też miałem wrażenie, że jest zbyt mało konkretny.
  • "Świat na rozdrożu" Marcina Popkiewicza - dokąd zmierzamy? - Moim zdaniem jest to "must read" dla wszystkich którzy chcieliby w jakiś sposób poskładać sobie w jedną całość obraz otaczającego nas świata. Kryzysy ekonomiczne i ekologiczne nie są bowiem od siebie oderwane - stanowią części jednej całości, świata w którym wykładniczy wzrost prowadzi nas do nieuchronnego zderzenia ze ścianą...
  • George Soros - Alchemia finansów - Są w książce fragmenty poświęcone tym zmaganiom z empirią rynków (...) niektóre fragmenty bywają objawieniem. Bo są i takie, które niemal analogicznie odpowiadają dzisiejszym czasom...
  • Wojna o pieniądz - SONG HONGBING - książka otwiera nam oczy na pewne mechanizmy kreowania polityki współczesnego świata. Niezależnie od zakreślonych teorii spiskowych nikt nie odmówi bowiem prawdy twierdzeniu, że współczesnym światem rządzą pieniądze i że potężne pieniądze to potężne wpływy, a władza bankierów rozciąga się daleko poza sferę gospodarki.
  • Kiedy pieniądz umiera -  Rzecz traktuje o wydarzeniach lat 1922-1925 w Republice Weimarskiej, Austrii i na Węgrzech, które po pokoju wersalskim pogrążyły się w kryzysie pieniądza. Czytając tę książkę, miałem czasem wrażenie, że nie chodziło tu o kryzys gospodarczy, ale jakieś zbiorowe halucynacje i kryzys umysłowy. Szaleństwem przecież było drukowanie pieniędzy w takim tempie, że nie nadążały drukarnie, brakowało papieru i nie było tych ton banknotów jak rozwieź po kraju. 


środa, 8 lipca 2015

Jakie lokaty bankowe? - lipiec 2015

Jesteście zainteresowani - jakie lokaty bankowe są interesujące w lipcu 2015 roku? Ja też jestem ciekaw, więc bez zbędnych wstępów jedziemy z moim subiektywnym porównaniem lokat.

Na początek te z promocją:
  • Na jeden miesiąc Bank Ochrony Środowiska proponuje 3% na "Ekolokoacie bez kantów", jedynym warunkiem jest posiadanie konta w tym banku, jest jeszcze Inteligo z lokatą w IKO na 2,25%. Cudów nie ma.
  • Na dwa miesiące promocję uszykował Alior Bank, płaci 4% na lokacie założonej w ciągu miesiąca od założenia nowego rachunku, tyle samo 4% płaci Meritum Bank (czyli to samo co Alior bo się połączyli) na "Lokacie Start" - ale na Meritum jesteśmy obrażenie bo przyszli panowie w melonikach i wprowadzili opłaty za kartę do konta. Jest jeszcze Getin Online który płaci 3,5% za dwumiesięczną "Lokatę Mobilną" albo "Lokatę na Start".
  • Na trzy miesiące też możemy dostać 4% na "Lokacie procentującej" w Eurobanku jeżeli założymy tam konto. Także 4% daje Idea Bank na "Lokacie Happy" oraz mBank na lokacie "4% na wejście" - obie jak zwykle dla nowych klientów.
  • Na cztery miesiące można zerknąć na "Lokatę Power" na 2,85% w Idea Banku (tylko nowe środki).
  • Na pół roku Getin Bank proponuje "Lokatę słoneczną" na 3,1% (więcej niż w zeszłym miesiącu) tylko dla nowych środków.
Na tym poprzestanę. Trzymanie obecnie pieniędzy na lokacie dłuższej niż pół roku mija się wg. mnie z sensem. Lepiej zachować wyższą płynność gotówki.

Jeżeli chodzi o lokaty bez promocji to:
  • Na jeden miesiąc wyciągniemy maximum 2,1% na "Lokacie Stabilnej" w Idea Banku,
  • Na dwa miesiące 2% dostaniemy w Alior Banku lub BIZ Banku,
  • Na trzy miesiące Idea Bank i BIZ Bank proponują 2,5%,
  • Na cztery miesiące Idea Bank proponuje "Lokatę nr 1" na 2,75%,
  • Na pół toku ta sama lokata w Idea Banku, ma 2,85%. 
Szału nie ma.



wtorek, 7 lipca 2015

Bezpieczne wakacje - ale ubaw...

Ubawiłem się wczoraj przednio. Dostałem od jednej z agencji PR tekst marketingowy promujący ofertę obligacji skarbowych. Jak przeczytałem wstęp to prawie z krzesła spadłem.  Zaczyna się niewinnie:
"Najbliższe dwa miesiące to czas wypoczynku i dobrej zabawy w gronie najbliższych. Aby w pełni móc wykorzystać te chwile beztroski należy tak zabezpieczyć swoje pieniądze, żeby mogły one spokojnie poczekać na nasz powrót z urlopu. "
No ok, powiedzmy, że jadąc do Grecji powinienem trzymać portfel z gotówką głęboko w kieszeni żeby mi przedsiębiorczy greccy kieszonkowcy nie zachachmęcili, a resztę wsadzić w złoto lub zakopać... lecimy dalej:
"Doskonałym sposobem na bezstresowe pomnażanie swoich oszczędności jest ulokowanie ich w obligacjach skarbowych. Zakup tych instrumentów po pierwsze gwarantuje najwyższe bezpieczeństwo, a po drugie zapewnia względnie atrakcyjny zarobek "
Tutaj spadłem z krzesła i przestałem czytać. BŁAGAM! Kiedy piszemy na wszystkich blogach o bankructwie Greckiego państwa, którego nie stać na wykup obligacji, to jak można bredzić, że to 100% bezpieczny instrument. Może jest on WZGLĘDNIE bezpieczny, ale to zależy jaki i kiedy. Nigdy na tym świecie nic nie jest GWARANTOWANE. 

Jak pokazuje historia nawet obligacje denominowane w zlocie nie były wykupywane i są warte dziś tyle co papier, więc błagam nie piszcie takich bzdur!

Można przecież napisać, że obligacje polskie są względnie bezpieczne i mamy stabilny wzrost gospodarczy (co jest prawdą) blablabla, ale nie o "gwarantowaniu najwyższego bezpieczeństwa" w ogólności. No choć trochę błagam pomyśleć nad pisaniem takich tekstów, żeby nie wychodziły tego typu idiotyzmy w zestawieniu z obecną sytuacją geo-ekonomiczną.

Nazwy agencji i autora łaskawie nie wspomnę żeby nie narażać go na pośmiewisko. 

 

PS. Ja nie twierdzę, że polskie obligacje nie są bezpieczne. Twierdzę, że pisząc w obecnej sytuacji o kolejnej ich emisji, trzeba mądrze uargumentować dlaczego są względnie bezpieczniejsze od innych form lokowania kapitału. To możliwe - tylko trzeba się trochę nagłowić.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Grecy ofiarą?

Tak sobie wczoraj rozważałem pewne fakty związane z sytuacją Grecji. Mianowicie, Grecy, ale też obywatele wszystkich krajów, których rządy się zadłużały i zadłużają są ofiarami iluzji taniego pieniądza. Otóż skoro w latach siedemdziesiątych pieniądz został oderwany od złota w obiegu międzynarodowym, możliwe stało się jego tanie produkowanie na potrzeby finansowania deficytu. Ten tani pieniądz multiplikowany za pomocą dźwigni finansowej na rynku derywatów szukał ujścia. 

Jednym z nich był dług suwerenny państw. Banki komercyjne bardzo chętnie pożyczały w zamian za emitowane obligacje, nawet wtedy kiedy powinny były się spodziewać kłopotów ze spłatą. Gdyby nie tani pieniądz krążący w światowym systemie, banki nie pożyczałyby tak łatwo ryzykownym dłużnikom. Doprowadziło to od tamtego czasu już do niejednej bańki zakończonej spektakularnym bankructwem. Gdyby banki bardziej ważyły ryzyko to żądałyby wyższych odsetek w zamian za zakup obligacji. Rządy wielu krajów, nie miałyby tak łatwo pożyczać pieniędzy i nie zadłużyłyby się w takim stopniu. 

Tymczasem za czasów Greenspana polityka niskich stóp procentowych doprowadziła do tego bańki nieruchomości, ale także wyhodowała bańkę na długu międzynarodowym. Nagle w czasie tąpnięcia po upadku Lehman Brothers, kryzys zaufania w międzynarodowych finansach wywindował koszt długu i wprowadził w spiralę zadłużenia te kraje, które cierpiały na "nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu"... 

Grecy są sobie winni, ale nie wyłącznie. Współczesnym zawirowaniom na rynkach światowych winni są także politycy zaciągający pożyczki i bankierzy, którzy ich udzielali. Bo przecież powinni byli zakładać, że przecież część długów może nie zostać spłacona. Powinni byli umieć liczyć i ocenić czy dany rząd będzie w stanie w zamian za pożyczki przeprowadzić inwestycje mogące wygenerować wzrost gospodarczy. No i nikt mi nie powie, że nie mgli się spodziewać, że jakiś kraj może zbankrutować... to oznaczałoby albo skrajną naiwność (w historii bankructwa państw się zdarzały), albo skrajną bezczelność (że ECB, MFW, Niemcy, Francuzi i Komisja Europejska spłacą długi Greków, Portugalczyków czy Hiszpanów)...

A new way to pay the national-debt. Pubd. by Willm. Holland, 1786 April 21. Fot Wikipedia. źródło

piątek, 3 lipca 2015

Wpisy sprzed lat - lipiec: rzecz o nieruchomościach od dewelopera...

Jak co miesiąc proponuję lekturę wpisów, które powstawały na blogu przed laty. Tym razem będzie krótko i wyłącznie o nieruchomościach.

W 2009 roku zastanawiałem się dlaczego popularnością cieszyło się swego czasu kupowanie mieszkania od dewelopera. Wtedy nie było jeszcze tzw. "ustawy deweloperskiej", później w 2011 roku napisałem sześć wskazówek jak nie kupić mieszkania od zbankrutowanego dewelopera. Trochę takich przypadków historia zna, ot w 2014 roku upadł Gant. Dlaczego ten temat jest nadal aktualny? Cóż, do dziś mamy przypadki, że deweloper bankrutuje w trakcie budowy. Z resztą na moim osiedlu nadal stoją bloki, których budowa miała się zakończyć w 2003 roku...

środa, 1 lipca 2015

Rzecz o długu i bankructwach

Grecja jest technicznie rzecz ujmując bankrutem. Już dawno nim była, wczoraj tylko potwierdziła formalności nie płacąc1,5 mld euro do MFW. Nikt specjalnie na to nerwowo nie zareagował bo wszyscy w sumie już wiedzieli, że tak będzie. Agencje ratingowe zaczęły odwracać kota ogonem, argumentując, że w sumie to jeszcze nie do końca zbankrutowali bo nie zapłacili tylko jednej raty i to do MFW, a nie do prywatnych inwestorów, no i w zasadzie to przecież mówili, że nie zapłacą, więc... nie są bankrutem i nie można uzasadniać uruchomienia opcji CDS (instrumenty pochodne zabezpieczające na wypadek upadłości emitenta obligacji).

Więc mamy kołomyję, która pewnie będzie trwała do przyszłego tygodnia. Tak sobie z resztą sprawdziłem, że Grecja to ma doświadczenie w upadłościach, bo od 1830 roku opadała już sześć razy.

W cieniu Grecji bankrutuje właśnie Portoryko, dominium zależne od USA, któremu USA pomóc nie chce... 

Gdzieś czytałem, że cała kołomyja z Grecją ma swoje źródło w tym, że instytucje międzynarodowe nie chcą dopuścić do precedensu i umorzenia długów dlatego, że zaraz następnego dnia mieliby na stole listy z żądaniami od Hiszpanii i Portugalii.

Cóż, Hiszpania i Portugalia też mają problemy i jeśli Podemos wygra w Hiszpanii wybory, to możemy się spodziewać podobnego tańca z gwiazdami. 

Generalnie, długi (w postaci obligacji), które kiedyś były tak pożądaną formą lokowania aktywów, przestają być już tak fajne. Skoro nawet obligacje rządowe mogą nieść w sobie ryzyko niewypłacalności... Kryzys obligacji na rynkach jeszcze przed nami, tak coś czuję.

Co prowadzi nas do rozważań o naszym rodzimym poletku. Przeczytałem właśnie raport opracowany przez Grant Thornton na temat rynku Catalyst. Przeczytałem i jestem dosyć zniesmaczony.

Po pierwsze mam wrażenie, że wrzuca się w tym raporcie do jednego worka cały Catalyst razem z notowanymi na nim obligacjami skarbowymi, bankowymi i komunalnymi. W mojej opinii to są zupełnie różne segmenty i powinny być analizowane oddzielnie od obligacji przedsiębiorstw. Obraz jaki by się wyłonił z takiej analizy byłby bardziej szczegółowy. 

Po drugie - na temat ryzyka jest w całym siedemdzięęsięcio stronnicowym opracowaniu zaledwie jedna strona! Brak analizy porównawczej defaultów w różnych latach. Brak szczegółowej analizy ile było opóźnień w odsetkach a ile upadłości "kompletnych".Poza tym defaulty na obligacjach notowanych na Catalyst miały miejsce wyłącznie w przypadkach, gdy emitentem było przedsiębiorstwo. Nie ma zatem, według mnie, sensu odnosić liczby upadłości do liczby wszystkich emitentów, w tym gmin czy banków spółdzielczych. nie ma też sensu wrzucanie tematu ryzyka defaultu do jednego worka z obligacjami Skarbu Państwa (choć casus Grecji mógłby przeczyć tej tezie, to i tak dług państwowy należy rozpatrywać wg. mnie osobno). Zupełnie inaczej wyglądałyby wtedy wyliczone w raporcie wskaźniki procentowe.


-->