piątek, 28 lipca 2017

Usługa dla krezusów - wpis gościnny

Usługi asset management są adresowane do wąskiej grupy klientów. Z reguły mogą z niej skorzystać wyłącznie osoby dysponujące przynajmniej 1 milionem zł wolnych środków. Bywa jednak, że firmy wykazują pewną elastyczność i są gotowe nieco ten próg obniżyć.
 


Przez wiele lat po 1989 roku, gdy w Polsce pojawił się wreszcie rynek usług finansowych, usługi asset management były przypisane do wielkich, krajowych bądź zagranicznych, korporacji bankowych. Ale w latach dwutysięcznych powstało kilka niezależnych firm tej branży. W ostatnich latach coraz więcej klientów wybiera właśnie współpracę z niezależnymi asset managerami. Niezależne firmy zarządzani aktywami są z reguły bardziej elastyczne, a ich usługi lepiej sprofilowane. Zaletą niezależnych asset managerów jest także z reguły lepsza komunikacja z klientami, co oznacza częstsze spotkania klientów z zarządzającymi, którzy tłumaczą swoją strategię i przedstawiają swoje poglądy na konkretne firmy. Ale komunikacja oznacza w tym wypadku przede wszystkim prowadzenie przez firmy zarządzające edukacji klientów, co – zwłaszcza w wypadku osób dysponujących dużymi pieniędzmi – pozwala im podejmować bardziej świadome, a więc lepsze decyzje.

Polacy wolą lokować za granicą
Bardzo istotną przewagą niezależnych asset managerów jest ich oferta produktowa. Bankowe firmy zarządzania aktywami najczęściej oferują swoim klientom jedynie produkty inwestycyjne grupy kapitałowej, której są częścią. Dodatkowo, oferują takie produkty, które w określonym momencie są najbardziej zgodne z polityką sprzedażową międzynarodowej korporacji. Czyli, po prostu, przynoszą największy zysk. Grupie finansowej, nie klientom. Dlatego w ostatnich latach obserwujemy powolne, ale nieuniknione „zamieranie” korporacyjnych firm asset management. Dzieje się tak również dlatego, że jak się okazuje, korzystniejsze dla nich jest oferowanie klientom nie usług asset management, ale funduszy inwestycyjnych.
W efekcie rynek usług zarządzania aktywami dla najbardziej zamożnych klientów jest w Polsce dość wąski. Od 1995 roku, gdy w Polsce powstała pierwsza firma oferująca usługi asset management, do chwili obecnej Komisja Nadzoru Finansowego wydała niewiele ponad trzydzieści zezwoleń na prowadzenie usług zarządzania aktywami dla najbogatszych klientów. Korzysta z nich, jak się szacuje, niespełna 5 tysięcy klientów. Niewielu, skoro tylko w 2016 roku ponad 20 tysięcy Polaków legitymowało się dochodem przekraczającym ponad 1 milion zł. Rzecz w tym, że niemała część polskich milionerów woli lokować pieniądze za granicą, w zachodnich firmach asset management, uważając to za bezpieczniejsze rozwiązanie. Istotnym elementem przemawiającym za takim rozwiązaniem są również kwestie podatkowe.

Świadome decyzje
Inwestowanie w strategię, czyli podstawowy produkt oferowany przez firmy asset management jest korzystniejszy dla klientów. Przede wszystkim z powodów podatkowych. Wprawdzie usługi tego rodzaju są obciążone 23-procentowym VAT-em, ale ogromnym plusem jest możliwość kompensowania zysków i strat na poszczególnych inwestycjach. W wypadku funduszy jest to niemożliwe. Poza tym, jak wyjaśnia Błażej Bogdziewicz z Caspar Asset Management, jednej z największych firm zarządzania aktywami dla najzamożniejszych klientów, klient jest właścicielem konkretnych akcji konkretnych spółek. „Klienci strategii mogą podejmować bardziej świadome decyzje. Jeśli klient posiada jednostki uczestnictwa funduszy, to z reguły kieruje się stopą zwrotu wypracowaną przez fundusz. Często podejmuje decyzje pod wpływem emocji. Spadki skłaniają go do umorzeń, wzrosty do kupna. Tymczasem racjonalne zachowanie dyktuje odwrotne decyzje. Kupować warto przy spadkach, a umarzać przy wzrostach” – przekonuje Błażej Bogdziewicz.

Artykuł został przygotowany przez Caspar TFI

piątek, 21 lipca 2017

Bredzenie o nadwyżkach

Ostatnio da się słyszeć w mediach jakoby dzięki jakimś cudom w ściągalności podatków czy też skuteczności rządzenia w budżecie pojawiała się "nadwyżka". Co poniektórzy podniecają się tym faktem biorąc go na uzasadnienie tego jaki nasz rząd jest cudowny, a inne są be.

Nie chcę używać mocniejszych słów, ale denerwuje mnie to bredzenie. O nadwyżce w budżecie można byłoby mówić po podsumowaniu całego roku kiedy by się okazało, że nie mamy deficytu budżetowego tylko przychody (roczne) przewyższyły wydatki (roczne). Podniecanie się w danym miesiącu tym, że budżet państwa wydał mniej niż planował jest niezrozumieniem tematu.

Jeśli w jednym miesiącu przychody mamy wyższe niż wydatki, ale w całym roku nadal jedziemy na długach to o jakiej nadwyżce w ogóle mowa? 

Przypominam, że w budżecie państwa zapisano deficyt (60mld). Jest to największy zapisany w budżecie deficyt w historii... Deficyt to nowy dług. Nowy dług dodaje się do starego długu. Od wielu wielu lat w budżecie nie było nadwyżki.
 


wtorek, 18 lipca 2017

Podcasty, których słucham

W dzisiejszym wpisie chciałbym polecić Wam dwa źródła podcastów, z których sam korzystam. Podcasty dotyczą bieżących spraw światowej gospodarki i stały się dla mnie interesujące przede wszystkim ze względu na przeprowadzane w nich wywiady z interesującymi postaciami (analitycy, inwestorzy, zarządzający funduszami).

Oba źródła podcastów są po angielsku.

Pierwsze, to strona MacroVoices.com znajdziecie na niej co tydzień podcast z niezwykle interesującym wywiadem i komentarzem na temat bieżącej sytuacji gospodarczej. Dotychczas można było wysłuchać wywiadów z takimi postaciami jak James Rickards, Jum Rogers, Steve Keen, Willem Middelkoop i cała masa innych, mniej może znanych nam w Polsce postaci, ale prezentujących zwykle bardzo ciekawe informacje z całego świata. Każdy odcinek podcastu można bez rejestracji pobrać jako mp3 albo transkrypt. Dodatkowo rejestrując się na stronie otrzymamy newsletter (darmowy i bez reklam) z uzupełniającymi materiałami do wywiadów (np. wykresy, czy tabele statystyczne, a także dodatkowe artykuły nadesłane przez społeczność).

Druga strona to The Investors Podcast . Podobnie jak w przypadku pierwszej w publikowanych tam podcastach znajdziemy wywiady z mnóstwem interesujących osób z branży finansowej. Usłyszymy także informacje o ciekawych książkach napisanych przez ludzi, którzy doszli do dużych pieniędzy. W końcu usłyszymy także czasem wycinki z interesujących wydarzeń takich jak np. coroczne zgromadzenie akcjonariuszy Berkshire Hathaway. Podcasty można odsłuchać na stronie albo pobrać jako mp3 bez rejestracji.

poniedziałek, 17 lipca 2017

Dlaczego nie warto trzymać pieniędzy na nieoprocentowanym koncie? - wpis gościnny

Finansiści wystawiają nam, Polakom, druzgocącą opinię. Większość z nas nie potrafi w sposób efektywny zarządzać swoimi finansami. Swoje nadwyżki finansowe, jeśli oczywiście takowe mamy, trzymamy najczęściej na nieoprocentowanych kontach osobistych. Jeśli już myślimy w jakikolwiek sposób o pomnożeniu kapitału, najczęściej wybieramy lokaty. Tylko garstka Polaków inwestuje oszczędności w inny sposób.
 

Konta osobiste, które posiadamy, bardzo rzadko są oprocentowane. Nawet jeśli są, to na bardzo niewielki, szczątkowy wręcz procent. Alternatywnie - są oprocentowane na akceptowalny procent, jednak tylko do określonej, zazwyczaj bardzo niskiej kwoty sięgającej jedynie kilku tysięcy złotych. Oczywiście lepiej jest posiadać rachunek oprocentowany w taki sposób niż taki, który oferuje zerowe lub niemalże zerowe oprocentowanie, jednak musimy pamiętać, że nie jest to optymalny sposób ochrony naszych oszczędności.

Trzymając bowiem pieniądze na nieoprocentowanym koncie po prostu tracimy. Po pierwsze nie otrzymujemy żadnych odsetek, co jest oczywiste. Co ważniejsze, lokaty bankowe stanowią barierę chroniącą nas przed inflacją. Inflacja, wiążąca się ze wzrostem cen towarów i usług, jest wrogiem naszych oszczędności. Powoduje, że za te same pieniądze po okresie np. roku możemy kupić mniej. I tak, lokata oprocentowana na 4% przy inflacji rzędu 3% daje nam realny zysk na poziomie 1%. W wypadku trzymania środków na koncie nieoprocentowanym – realnie stracilibyśmy 4% przez rok! To wbrew pozorom bardzo spora suma. Przy kwocie 100.000zł to aż 4.000zł straty tylko przez okres jednego roku! Należy pokreślić, że jeszcze kilka miesięcy temu w Polsce mieliśmy deflację, czyli zjawisko odwrotne do inflacji. Dzięki temu zyski z najkorzystniej oprocentowanych lokat na rynku przekraczały 4%.

Alternatywą dla trzymania pieniędzy na lokatach jest kupowanie jednostek funduszy inwestycyjnych, inwestowanie na rynku nieruchomości, kupowanie akcji i obligacji albo chociażby inwestowanie w wino czy whisky. Są to jednak zupełnie odrębne grupy inwestycji, będące z pewnością materiałem na oddzielny artykuł. Pamiętajmy, że większość z nich wiąże się ze sporym ryzykiem. Oczywiście wprawny inwestor jest w stanie zarobić na wiele sposobów, jednak w żaden sposób nie można tego z góry zagwarantować. Dla osób, które nie mają po prostu do tego głowy, lokaty bankowe wydają się bezpieczną przystanią. Pamiętajmy, że środki w polskich bankach są w pełni zabezpieczone przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny do 100.000 EUR, co stanowi równowartość ponad 400.000 PLN.

Wniosek jest prosty – kompletnie nie opłaca się trzymać naszych oszczędności na nieoprocentowanych kontach osobistych. Jeśli nie chcemy inwestować w bardziej ryzykowne instrumenty finansowe, to zamiast na rachunkach bankowych, trzymajmy nasze środki na oprocentowanych lokatach. To pozwoli nam zazwyczaj ochronić się przed inflacją, a często także trochę zarobić. Warto skorzystać z promocji dla nowych klientów, w których banki często oferują podwyższone oprocentowanie lub premię za samo założenie lokaty!

Łukasz Miśkiewicz
Zobacz więcej porad o finansach i oszczędzaniu: polakoszczedza.pl.

czwartek, 13 lipca 2017

A miało być tak pięknie

Kiedy po wyborach obudziliśmy się w nowej rzeczywistości politycznej, napisałem na blogu:
"Co to oznacza dla gospodarki? Cóż, będą musieli nieźle się nagimnastykować aby spełnić swoje wyborcze obietnice, których było co niemiara. Skąd pieniądze na to? Druk kasy przez bank centralny i zadłużanie państwa byłoby katastrofą... cała nadzieja w tym, że w Polsce politycy nigdy jeszcze nie realizowali swoich wyborczych obietnic."
Jak wyszło po tym 1,5 roku rządzenia? Wygląda na to, że ta gimnastyka rządowi cokolwiek nie wychodzi. Podatek bankowy owszem uchwalili, ale już np. podatku od hiperkarketów niebardzo. Udało się uruchomić rozdawnictwo socjalne w postaci 500+, ale jak to "mówią mądry Polak po szkodzie" - teraz rząd zastanawia się, skąd na to kasa, bo nie przewidział, że obywatele z 500+ jednak masowo skorzystają. 

Mamy więc nadal 23% VAT (a przypominam, że to miało być tymczasowe). Mamy plany podwyżek opłat za wodę (choć tu rząd sam nie wie jakim głosem mówi bo raz jest za a raz przeciw, koniec końców jednak nowe prawo wodne do sejmu trafiło).

Mamy w końcu kuriozalny pomysł Funduszu Dróg Samorządowych z opłatą paliwową 25 groszy na litrze. kuriozalny z dwóch powodów. Po pierwsze ja pamiętam (suweren może ma sklerozę, ale mu przypomnę), że w sierpniu 2011 roku Kaczyński pozował przy kanistrze udowadniając, że w cenie paliwa jest za dużo podatków. 

Owszem, dziś ceny paliw są niższe, ale naiwnym byłby ten, który uwierzyłby, że zawsze mogą takie pozostać. Dziś cena ropy jest niska, ale wystarczy jakieś zamieszanie na świecie i będzie dwa razy wyższa. Podatek tymczasem zostanie.

Drugi powód dla którego uważam, ten pomysł za kuriozalny, to jest jego inflacyjny charakter. Opłatę paliwową poniosą w cenach produktów wszyscy obywatele. Ceny paliw mają szczególny wpływ na ceny żywności (poprzez cały łańcuch produkcji i dostaw). Będzie to więc podatek jak najbardziej powszechny co nie specjalnie pasuje do przedwyborczej narrracji o janosikowaniu bogatych.

Skok ceny paliwa o 25 groszy na litrze to podwyżka rzędu 5%-6%. Inflacyjny charakter przyczyni się moim zdaniem do spowolnienia wzrostu gospodarczego i osłabienia złotówki. W jakimś tam stopniu. Nie uważam, że drastycznie, ale jednak. 

Teraz info dla komentatorów - fakt, że podatek przedstawia się jako drogowy mnie nie przekonuje. Gdyby nie rozdawać kasy na 500+ to by było na drogi. Fakt, że 500+ jest potrzebne - zostawcie dla siebie, mnie to nie przekonuje, uważam, że to jest niesprawiedliwe społecznie i nie ma realnego wpływu na dzietność. Znacznie większy wpływ miałby porządny program żłobkowo przedszkolny,  obniżka vatu na artykułu dziecięce i osłona dla rodziców tracących pracę.

piątek, 7 lipca 2017

Ryzykowne "high-tech stocks"

Natknąłem się ostatnio na i interesujący artykuł w Money Week, w którym autor wskazuje na ryzyka inwestowania w tzw. spółki technologiczne ("high-tech stocks" - przykładowo Google, Facebook, Apple, Tesla, Uber), wypływające z domeny politycznej. Rzecz w tym, że bardzo mocno model biznesowy niejednej z tych spółek jest podatny na zakłócenia związane z potencjalnie niekorzystnymi dla nich regulacjami. Weźmy przykład Ubera, którego ścigają po sądach już w całej Europie, czy Google albo Facebooka non stop nękanych zarzutami o naruszanie prywatności użytkowników.

Rzecz w tym (i tu dokładam cegiełkę od siebie), że generalnie mamy te akcje mocno przewartościowane. Goldman przykładowo wskazuje, że akcje Tesli powinny kosztować o połowę taniej. Reszta tych spółek technologicznych moim zdaniem tez jest napompowana. Mamy czasy taniego pieniądza, który wpłynąwszy na giełdę podbił kursy. Jeśli teraz weźmiemy ryzyka polityczne w tej czy w innej dziedzinie (Uber przykładem) to okazuje się, że wiele z tych biznesów jest znacznie mniej atrakcyjnych. Nie chcę pisać, że runą one za tą czy inną decyzją polityczną. Chodzi mi o to, że np. sprzedaż samochodów elektrycznych na tym etapie rozwoju rynku opiera się na subsydiach i tak jeszcze jakiś czas będzie. Jest to mocno polityczna sprawa mająca wpływ na kursy akcji spółek.
Zobaczcie co stało się z rynkiem certyfikatów energetycznych i biznesem farm wiatrowych po zmianach regulacji prawnych przez nową ekipę rządzącą.

Obawiam się, że ryzyko polityczne jest dosyć mocno niedoszacowywane w wycenach akcji spółek nowych technologii. Wydaje mi się, że jest tak generalnie nie tylko na giełdzie amerykańskiej, ale jest to ogólne podejście do tego sektora, gdzie wycena raczej antycypuje przyszły sukces w optymistycznym wariancie realizacji scenariusza niż uwzględnia potencjalne problemy.

Rzecz w tym, że rozwój biznesu często wyprzedza prawo. Spójrzcie na bitcoina. Rozwój kryptowalut i całego segmentu przedsięwzięć biznesowych wokół tej technologii wyprzedza regulacje prawne. Oznacza to ni mniej ni więcej, że jets podatny na znacznie większe ryzyko polityczno/prawne niż inne "bardziej ustabilizowane" segmenty gospodarki. Co gorsza - politycy nie rozumieją nowych technologii, a możliwości skomplikowania rodzącego się biznesu, czy też wręcz utrącenia go są bardzo duże.

-->