czwartek, 4 sierpnia 2011

Sztorm na walutowym oceanie

Ostatni miesiąc, a ostatnie dni w szczególności przynoszą na walutowym oceanie niezłe chybotanie. Powstrzymywałem się ostatnio od komentarzy w tej materii bo w sumie mógłbym albo ograniczyć się do podawania (a w zasadzie powielania) informacji o faktach (które dostępne są wszędzie i w zasadzie nie ma to specjalnego sensu), albo do spekulowania  na temat zmian kursów walut (co też niespecjalnie miałoby sens zważywszy na wysoką zmienność). Teraz postanowiłem trochę spojrzeć na kwestię z pewnej (może nie do końca bezstronnej bo sam mam kredyt walutowy) perspektywy.

Gwoli retrospekcji, zaczęło się od problemów Grecji, której ratowaniem zajęło się pospolite ruszenie europejskich polityków. po drodze mieliśmy wybuchy paniki w kontekście Hiszpanii i Portugalii, a kulminacja nastąpiła kiedy przed 2 sierpnia Stany Zjednoczone zbliżały się do granicy zakredytowania (czytaj. bankructwa). Ostatecznie kongres uchwalił a Obama podpisał ustawę zwiększającą limit długu. Spekulanci jednak chyba niezależnie od możliwego wyniku, obstawiali jedno - osłabienie dolara i umocnienie do franka. Tak mi się zdaje, że scenariusz, który właśnie się rozgrywa (bo trudno powiedzieć, że już się rozegrał) został napisany już wcześniej i co więcej został napisany tak aby niezależnie od wyniku głosowania w kongresie i senacie USA, wynik był taki sam. Kapitał spekulacyjny grał na zwyżkę franka. W końcowych momentach nabierało to już tragikomicznego wyrazu kiedy mieliśmy praktycznie hiperbolę na kursie franka do wszystkich walut.



Pojawia się pytanie (sakramentalne dla tych co mają kredyt w szwajcarskiej walucie) jak dalece jeszcze frank może się umacniać. Odpowiedź jest nieprosta i nie podejmuję się prognozowania do ilu złotych kurs franka jeszcze wystrzeli. Zbyt wielu, zbyt wiele razy już mówiło o oporach do których frank miał dojść maksymalnie. I potem się okazywało, że były kolejne roczne maksima. 

Po prostu w sytuacji takiej jaka jest teraz w systemie kursów płynnych i pieniądza fiducjarnego, przy olbrzymiej ilości kapitału spekulacyjnego obecnego na rynkach -  w takiej sytuacji nie ma innej perspektywy niż gigantyczne falowanie kursów jednej waluty względem drugiej. W takiej sytuacji w przypadku franka teoretycznie "sky is the limit". Praktycznie jak popatrzy się na hiperbolę na wykresie można dojść do wniosku, że prędzej czy później ta bańka tez pęknie i jest to w zasadzie kwestią czasu. 

Co może być impulsem? Cóż. Może interwencje walutowe, choć są sceptycy. Niemniej jednak może SNB prędzej czy później zacznie najnormalniej w świecie drukować walutę bo już dziś gospodarka szwajcarska ledwie dyszy. Na dłuższa metę straci oddech i zacznie się kurczyć, a stąd do osłabienia waluty niedaleko. Poza tym, w sytuacji słabnącego dolara (co jest nieuniknione) prędzej czy później inne kraje zaczną dewaluować na wyścigi swoje waluty. Japończycy już dziś zaczęli (bo czują, że słaby dolar i mocny jen nie jest im na rękę). 

Zakredytowanym we franku pozostaje mieć nadzieję, że Szwajcaria dostanie zadyszki i też zacznie psuć swój pieniądz. Dokąd wtedy zacznie uciekać spekulacyjny kapitał? Słowo "złoto" nasuwa się samo. To wtedy dopiero będzie jazda. A na razie? Sztorm będzie chyba trwał. Przerywany okresami względnego spokoju. Dokąd nas to zaprowadzi nie podejmuję się w tym momencie odpowiadać...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Komentarze na blogu są moderowane. Zastrzegam sobie prawo do zablokowania komentarza bez podania przyczyn. Komentarze zawierające linki wyglądające na reklamowe lub pozycjonujące - nie będą publikowane.

-->