Zapewne nie jeden raz każdemu korzystającemu z bankowości internetowej zdarzyło się, że nie mógł zalogować się do banku. Czasem bywa tak, że serwis transakcyjny teoretycznie działa, ale nie można wykonać jakiejś operacji bo "coś się psuje". O gorszych wpadkach banków i przygodach różnych użytkowników z bankowością elektroniczną nie wspominam. Można sobie poczytać w sieci - jest tego sporo.
Rzecz w tym, że to czym dziś jest interfejs bankowości elektronicznej, to subsytut otwartych drzwi placówki bankowej. Kiedyś w przypadku kłopotów banku ustawiała się przed nim kolejka ludzi chcących wypłacić pieniądze. Dziś ... pada interfejs bankowości elektronicznej.
Nawet nie posuwając się do tak skrajnych przykładów, to generalnie obietnica marketingowa, którą słyszymy od banków jest taka, że możemy korzystać z ich usług gdzie chcemy i kiedy chcemy. Tymczasem kiedy interfejs strony internetowej pada jesteśmy odcięci i bezradni. Generalnie zwykle zdarza się to (prawo Murphy'ego) kiedy najbardziej potrzebujemy, najbardziej się spieszymy i w ogóle jesteśmy pod ścianą, w dżungli, na końcu świata, etc. W innych przypadkach drobna awaria po nas spływa, ale w takiej skrajnej sytuacji stajemy przed dylematem, czy bankowi można zaufać skoro nie jest w stanie zapewnić sprawnego działania swoich systemów?
Odnoszę tymczasem wrażenie, że złożoność tych systemów zaczyna banki i instytucje finansowe trochę przerastać. Mieliśmy ostatnio awarię Revoluta, wczoraj (i dziś chyba też) Aliora, co rusz to jakiś bank ma "kłopoty techniczne"... pytanie czy są w stanie zapanować nad technologią, czy ich to nie przerasta. Bo wrażenie jest takie, że zaczyna przerastać. A klientów korzystających z elektronicznych kanałów dostępu nie będzie mniej tylko więcej. Jak mają zatem zaufać instytucjom finansowym, którym powierzają swoje pieniądze? Może KNF powinien się zainteresować tematem przed wystąpieniem jakiś większych systemowych problemów, a nie jak zwykle po fakcie?